Rozdział 10
Na terenie wroga
W obrębie kilometra od Mrocznego Zamczyska niebo było całkowicie zasnute czarnymi chmurami. Szkoła wyglądem przypominała obskurny średniowieczny zamek dryfujący jakieś dziesięć metrów nad ziemią. Przed wejściem do uczelni stał mężczyzna. Z wyglądu miał około trzydzieści lat. Miał czarne długie i lekko przetłuszczające się włosy upięte w koński ogon za pomocą pozłacanej spinki z rubinem w kształcie czaszki.
- Witajcie w mojej szkole. Nazywam się profesor Skalar. Wezwałem was tu ponieważ wiem od waszej przełożonej, że macie moc władania żywiołami. Otóż ktoś zaburzył równowagę sił, które utrzymują wymiar w harmonii.
- Wiemy co się dzieje. - oznajmiłem.
- No no no, kogo my tu mamy... - Usłyszeliśmy niski, tubalny głos jakieś sto metrów od nas - pięcioro strażników sił natury i czarodziej smoków! Na dodatek całkowicie bezbronni. - dodał głos po chwili pauzy.
- Kim jesteś?- Zapytał Charles.
- A Lepiej przygotujcie się do walki. - odpowiedział po czym w Mirona uderzyła błyskawica.
- Nareszcie po szesnastu latach spotykamy się - odezwał się nieznajomy.
- Niech wreszcie dojdzie do walki. - powiedział Charles, po czym przywołał swoją moc. Wtedy my także przemieniliśmy się. Znów miałem na sobie strój czarodzieja. Jednak tym razem wiedziałem co robić. Było to tak jakby to moc instruowała mnie co mam robić.
- Ognista tarcza - powiedziałem i o toczyła mnie ochronna pomarańczowa kula. - Pokaż się! - dodałem po chwili namysłu.
- Z miłą chęcią - odpowiedział głos po czym w podłoże uderzył grom i w tym samym miejscu pojawił się najwyżej dwudziestokilkuletni chłopak. Miał blond włosy i bladą cerę. Bił od niego chłód, a on sam aż kipiał od negatywnej energii.
Kiedy się pojawił poczułem dziwne uczucie, a następnie nawiedziła mnie wizja.
Byłem wtedy jeszcze niemowlakiem. Leżałem, zewsząd dochodziły do mnie odgłosy walki. Moja kołyska stała w wielkiej komnacie, w której ściany były wysadzane drogimi kamieniami. Naprzeciwko mojej kołyski stały jeszcze cztery kołyski, z pewnością należały do moich braci. Po upływie kilku sekund zobaczyłem, jak nad kołyski pochyla się On...
Próbowałem wyrwać się z tej okropne wizji, ale nie mogłem te obrazy ona nadal trwały. Miałem dość Po prostu wyłączyłem się.
W końcu się udało, podniosłem się. Bylem zlany potem, a serce chciało wyskoczyć mi z piersi.
Kiedy opuściłem tarczę Chłopak podleciał do mnie.
- Wiesz kim jestem? Wiesz po co was tu ściągnąłem? Wiesz co się wtedy stało? - zapytał takim głosem jakby miał zaraz się rozpłakać. Strzępy wizji wirowały mi jeszcze w głowie, ale szybko się otrząsnąłem i odpowiedziałem:
- Tak wiem kim jesteś. To ty zniszczyłeś naszą planetę, i walcząc z naszym ojcem dałeś czas mamie, aby nas uratowała, a teraz chcesz się za to zemścić. Masz na imię... Cornelio. - skończyłem swoją wypowiedź.
- Co do tego, że zniszczyłem waszą planetę masz rację, ale nie zabiłem waszych rodziców. I nie zamierzam się na was mścić. Prawda jest taka, że zabrakło mi odwagi, aby zgładzić raz na zawsze króla i królową Donny. I na chwilę przed zniszczeniem waszego świata zabrałem waszych rodziców do świata poza magicznego. Błądzą teraz gdzieś po nim pogrążeni w wiecznym śnie. Tak bardzo ciężko było mi żyć, cały czas próbowałem was znaleźć i powiedzieć wam prawdę. Chcę was prosić o wybaczenie.
- Wow, to chyba naprawdę najbardziej dziwaczna rzecz jaką widziałem. Najpierw facet jakimś cudem zaburza harmonię naruszając siły natury, potem nas atakuje i wyzywa na pojedynek, następnie Andy ma wizję a ty prosisz nas o wybaczenie. Albo to najbardziej naciągana prośba i w rzeczywistości zamierzasz nas zabić, gdy tylko zrobimy o co prosisz, albo to najbardziej szczera zmiana czarnego charakteru tej historii w dziejach ludzkości - podsumował obolały jeszcze po ciosie Cornelia, Miron.
- Najpierw musimy naprawić to co zepsuł, a potem pogadamy o interesach. - skwitowałem naszą rozmowę.
- A teraz do dzieła- zawołał Lex.
- Lex, ty zajmiesz się naszym gościem. Pilnuj go, aby nic nie zbroił - rozkazał Miron.
- Konwergencja strażników sił natury - Naturalna harmonia życia! - Wypowiedzieliśmy zaklęcie używając całą naszą magiczną energię. Teraz w posiadaniu mocy był tylko Lex.
- Zabierzemy go do Porty. Tam zdecydujemy co z nim zrobimy. Obyśmy nie musieli wykorzystać ostatecznego wyjścia. - stwierdził Louis.
W trakcie lotu powrotnego do szkoły dużo rozmawiałem z naszym więźniem, a on cierpliwie wyjaśnił motywy swojej zbrodni. Wyjaśnił nam, że został opętany przez siły magiczne dużo potężniejsze od jego własnych. Okazało się, że Donna to również jego dom. On był tylko marionetką w rękach kogoś, kto posiadał istotne powody, aby zniszczyć niegdyś tak piękne miejsce jakim była nasza planeta.
Znaliśmy nasze korzenie, widzieliśmy naszych rodziców, ale pytań jest coraz więcej. Kto zabił naszych rodziców? Czym kierowała się owa istota niszcząc naszą rodzinną planetę? Czy nasi rodzice rzeczywiście nie żyją?
- Wiecie co?
- Tak Mike?
- Może to tylko przeczucie, ale mam wrażenie, że nasi rodzice żyją. To zupełnie tak jak w tej książce , którą czytałem jakiś miesiąc temu.
- Tak, jesteśmy książętami bez królestwa i dzieciakami, bez rodziców. - Odpowiedziałem.
- Wobec tego musimy odzyskać królestwo, nasz dom, naszych rodziców, nasze dawne życie. - Podsumował Charles.
- Zaraz lądujemy. Wróćcie na swoje miejsca.
Posłusznie usiedliśmy na swoich miejscach. Profesor Fox wylądował za szkołą. i wysadził nas. Powiedział, że ma coś do załatwienia w mieście, ale co to tego się nie dowiedzieliśmy.
- Chodźmy, może pani dyrektor podpowie nam co z tobą zrobić.- powiedział Louis.
- Słusznie, ale najpierw chodźmy do naszego pokoju. musimy coś zjeść. przegapiliśmy porę obiadową. Nasz gość. również dostanie kolację - powiedziałem.
- Myślałem, że jestem waszym więźniem - Odpowiedział nagle Cornelio.
- Na razie nie będziemy cię osądzać. Nie wiemy, czy ci ufać, wiemy natomiast, że możesz być szpiegiem w naszych szeregach, jednak puki co nie zasłużyłeś na to aby być więźniem. Dla nas nie liczy się twoja przeszłość. Dla nas ważne jest to co zrobisz . Twoje czyny przesądzą o twoim losie. Twoja przyszłość nie jest nikomu znana. To ty napiszesz dalszy ciąg swojego życia.- odpowiedziałem.
- A co jeżeli faktycznie jestem szpiegiem? Co jeżeli każą mi was zabić? Znacie mnie od kilku godzin i już mi zaufaliście? - Zapytał zdziwiony. Z jego oczu dało się wyczytać tylko paniczny strach
- Jak już powiedziałem wcześniej to twoje dalsze czyny przesądzą o twoim losie. Nie wiemy jaka jest twoja przeszłość. Nie mamy powodu aby karać cię za to co zrobiłeś. Oczywiście doceniamy to, że po tylu latach wreszcie przyszedłeś do nas i powiedziałeś nam o tym. To był Wielki akt odwagi z twojej strony. Dzięki tobie odkryliśmy siebie na nowo. A co do ciebie to już dawno ci wybaczyliśmy. Najwyższy czas zamknąć ten rozdział twojego życia. Czas abyś zmienił się na lepsze. pora aby ludzie poznali twoje drugie oblicze. Pokaż im, że potrafić zmienić się. Razem pokonamy wszelkie przeciwności losu. Pamiętaj o tym, że nawet w środku nocy jeśli będziesz miał kłopoty będziemy do twojej dyspozycji - powiedziałem.
- Jestem pełen podziwu dla waszej szóstki. Zrobiłem tyle złego, zniszczyłem waszą planetę wysłałem waszych rodziców w niebyt. A wy tak od tak mi wybaczacie?
- Słuchaj koleś wybaczyliśmy ci. Czy to ci nie wystarczy? Jeszcze trochę i zmienimy zdanie i nie wyślemy Cię tam, gdzie ty wysłałeś naszych rodziców. Nie drążmy już tego tematu bo to się robi nudne. Andy od godziny próbuje uzmysłowić ci, że nie do nas należy osądzać ciebie. - Zakończył konwersację Charles.
- Wybacz mu, jest uczulony na takie rozmowy. - powiedziałem do Cornelia.
- Uczulony? Rzygać mi się chce gdy słyszę taką gadaninę. - skwitował Charles.
-Hmm... taka porywczość (...) jeszcze nigdy nie spotkałem się z nią u czarodzieja natury. Ta cecha charakteryzuje raczej strażnika wiatru.
- Co masz na myśli? - Powiedziałem do naszego gościa pokazując drogę do wejścia szkoły.
- To, że charakter twojego brata i jego moce nie pasują do siebie. Zwykle jest tak, że moce są generowane przez odpowiednie cechy charakteru. Porywczość nie należy do gamy cech czarodziejów natury. Jego moce czasami mogą źle działać. - Odpowiedział Cornelio idąc z nami we wskazanym kierunku.
Kilka minut później byliśmy przed gabinetem dyrektorki. Znów to uczucie nas nawiedziło.