poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 20


Rozdział 20
Przewodnik Trytonix

Przygotowania do wyprawy zajęły nam raptem pół godziny. Każdy miał spakowane kilka kanapek z magicznie przedłożoną trwałością do spożycia , samo-napełniającą się butelkę soku, oraz słoiczek magicznego pyłu, który rzekomo miał przyzywać do pomocy trytony żyjące w oceanach planety Seanux.
- Więc nasi przyjaciele są uwięzieni w jakimś oceanie? - Zapytałem
- Ale my nawet nie umiemy oddychać pod wodą. - Dodał Mike
- Nie ma się czego bać. Od czego są zaklęcia specjalne. Musimy użyć oddechu skrzelowego. Wyjątek stanowi Louis. Jako czarodziej wody może oddychać pod nią bez żadnych ograniczeń. - Rozwiał nasze obawy Cornelio.
- A co z moimi mocami. Nie mogę ich używać pod wodą. - Stwierdziłem
- Masz rację Andy. Twoje moce pod wodą nie działają. Potrzebna ci nowa transformacja. - Odpowiedział Cornelio
- Nowy strój, zaklęcia , skrzydła, wyższy poziom?
- Nie do końca. Trytonix stanowi rozwiniecie twojej mocy podstawowej. Pozwoli ci na korzystanie z mocy ognia pod powierzchnią wody.
- Jak ją zdobyć?
- Jest tylko jeden sposób na zdobycie Trytonix'u. Musisz pokonać syrenę - wojowniczkę.
- Hej, przecież syreny żyją pod wodą, a ja na lądzie. Jak mam to zrobić?
- Musisz to zrobić nie używając magii. Jedyne zaklęcie jakiego możesz użyć to zaklęcie skrzelowego oddechu.
- No dobrze, a jak ją znajdę?
- Weż to. - powiedział po czym podał mi do ręki pudełko w kształcie rybki.- Mieszka w nim mój przewodnik Tritonix. Ma na imię Selino. Pomoże ci gdy będziesz potrzebował rady.
- No cóż. Nie wiem co powiedzieć. (...) Dziękuję.
- Aha. Selino jest niemy. Porozumiewa się telepatycznie.
- Dobrze.
- Wezwij go teraz. Przedstawię mu nowego pana.
- Pana? Nie chcę być jego Panem. Wolę być przyjacielem. To nie mój sługa
- Nazywaj go jak chcesz. Slino pokaż się.
Po kilku sekundach wieko otwarło się i ukazał nam się malutki tryton z granatowym ogonem. Jego skóra była jasnoniebieska, a między palcami miał błonę pławną.
- To jest twój nowy Pan... yyy... przyjaciel. Proszę cię abyś pomógł mu zdobyć Trytonix.
- Witaj! - Powiedział do mnie w myślach
- Wow to niewiarygodne jak szybko nawiązałeś ze mną kontakt telepatyczny. - odpowiedziałem
- Mogę to zrobić z kim zechce. Od teraz jestem twoim przewodnikiem Trytonix
- Zgoda, ale nie jestem twoim Panem. Jestem twoim przyjacielem. Jesteś wolny. Przynajmniej od mojego wpływu.
- Jak sobie życzysz.
- Powiesz mi gdzie znajdę Syrenę - wojowniczkę?
- Oczywiście.
Gdzie piasek jest złoty, a różowe ryby pływają przy powierzchni wody
Syreni śpiew kołysze naszych zmysłów szum.
- Co to znaczy?

- To zagadka. Jej rozwiązaniem jest miejsce którego poszukujesz. - powiedział po czym zniknął w swojej szkatule

poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział 19

Rozdział 19
Misja strażników

Po krótkiej chwili zrozumieliśmy. Nasi przyjaciele zostali porwani, i nikt inny oprócz Cornelia nie mógł ich uratować
- Co zamierzasz? - Zapytałem
- Ocalić przyjaciół, i stać się czarodziejem.
I w tym momencie weszła profesor Fauna.
- Witajcie moi drodzy. Wiem o tym co się stało w nocy i bardzo nad tym ubolewam. Wiem, jak wielki jest to dla was cios, ale tylko jedno z was może wyruszyć na tę misję. Wybraliście już kto to ma być
- Tak dosłownie kilka sekund przed pani wejściem. To będzie Cornelio
- Dzieci. Cornelio jest teraz tutaj nauczycielem i ja mu wyznaczam zadania. On nie pojedzie.
- Mamy dla pani złą wiadomość. Nawiązaliśmy kontakt telepatyczny z Lilianami. Dały nam jasno do zrozumienia kto to ma być. Wybrali jego. Tylko on może złamać czarno-magiczne zaklęcie porywaczy, bo tylko on radzi sobie z tak silną mroczną magią.
- No już dobrze. Niech jedzie - powiedziała zrezygnowana pani dyrektor - ale mam jeden warunek. Jeden z was niech z nim jedzie.
- Nie zgadzam się na to - powiedział Cornelio - to zbyt duże ryzyko.
- Wobec tego pojedziecie wszyscy. Potraktujmy to jako lekcję w terenie.
- Czy pani słyszy co mówi? To są nowicjusze. Dopiero poznają świat magii. Ryzykują życiem. Pojadę sam.
- Jeśli odmówisz będę zmuszona wypowiedzieć ci twoją umowę o pracę. - nie ustępowała
- Wolę być zwolniony niż ich narażać.
- Dosyć! Pojedziemy z nim. Fakt, że jesteśmy najsilniejszymi czarodziejami w szkole może ci pomóc.
- Sami słyszeliście o mówiły Liliany. Tylko ja mogę złamać to okropne zaklęcie.
- Nie znaczy to, że nie może my jechać z tobą. A co jeśli to płapka zastawiona na ciebie? W trakcie trwania naszej rozmowy przeanalizowałem kilka faktów, i doszedłem do następujących wniosków: Po pierwsze porywacz zabrał nasze liliany pod pretekstem zwabienia nas. a po drugie użycie czarno-magicznego zaklęcia wykluczyło któregokolwiek z nas. Ktoś ewidentnie próbóje cię zwabić, ale robi to tak, aby wykluczyć naszą pomoc. Ten ktoś wie o nas więcej niż my sami. Nie przewidział tylko jednego. Nie będzie miał jednego wroga. Kiedy złamiesz zaklęcie my będziemy mogli użyć mocy, co w sume da siedmioro wrogów, a nie jak liczył tamten tylko jednego.
- Sprytne zagranie Andy. Dobra zgodzę się, na to, abyście ze mną pojechali, ale obiecujcie mi, że podczas wyprawy będziecie na siebie uważać.
- Nie ma sprawy.
- I pamiętajcie o tym, że do póki zaklęcie działa wasze moce są bezużyteczne.
- Doskonale. Wyruszacie za dwie godziny. Teraz macie czas aby się przygotować. - powiedziała dyrektorka, po czym wyszła bez słowa.

wtorek, 8 marca 2016

Rozdział 1

Rozdział 1
Tajemnicza wyspa

Kiedy się obudziłem leżałem na plaży. Znajdowałem się na jakieś wyspie. Gdzie dokładnie? Nie mam zielonego pojęcia. Miejsce to widzę pierwszy raz. Po co tu jestem? Tego też nie wiem.
Postanowiłem się trochę rozejrzeć po okolicy, ale długo szukać nie musiałem. Raptem  dziesięć metrów ode mnie leżał liścik w czerwonej kopercie, która była dodatkowo pokryta woskiem, aby nie zamokła. Na jej stronie adresowej ujrzałem swoje zdjęcie. To chyba znaczyło, ze list jest do mnie. Długo się nad tym nie zastanawiałem. Podniosłem list i zacząłem czytać:
Benjaminie,
Znajdujesz się teraz na wyspie technicznej nr 15. Oprócz ciebie są tutaj jeszcze czterej mężczyźni i dwie kobiety. Zostaliście wytypowani przez rząd naszego kraju do wzięcia udziału grze „Wyspa Zwycięzców”. Zadaniem każdego z was jest przetrwać za wszelką cenę. Niestety reguły gry są bardzo rygorystyczne. Wygrać może tylko jedno z was. Reszta musi zginać. Każde z was ma sponsora, który obserwuje wasze zachowania pomaga wam w razie kłopotów. Jest waszym „fundatorem” co oznacza, że jest w stanie dać wam jakiś cenny przedmiot, który pomoże wam  przetrwać. Takich prezentów możecie dostać w trakcie gry tylko trzy, i to wy musicie o nie poprosić. Możecie otrzymać dodatkowe jedzenie, ubranie, broń czy lekarstwa.
Pamiętaj, na wyspie czyha wiele niebezpieczeństw. Jeśli nie zabije cię inny zawodnik, to możesz paść ofiarą jakiegoś dzikiego zwierzęcia, które są hodowane specjalnie na potrzeby gry, więc nie spotkasz ich w prawdziwym świecie. Możesz także umrzeć jeśli zjesz trujące rośliny, których również tu nie brakuje.
Na wyspie ukryte są plecaki z prowiantem, oraz lekami, ubraniami na zmianę i bronią.. Do listu dołączamy mapę wyspy dzięki której odnajdziesz swój plecak..  Każde z was ma indywidualnie dobrane wyposażenie. Zapasy plecaka powinny wystarczyć wam na trzy dni.
Do listu dołączam także micro chip w formie bransoletki dzięki któremu będziemy mogli obserwować twoje położenie  i wysyłać pomoce, o które poprosisz. Dzięki niemu będziesz mógł się również kontaktować ze swoim fundatorem. Ma na imię Jurij Konieczny.
To na razie wszystko.
Zadania na Dzisiaj:
1.       Odnaleźć plecak
2.       Odnaleźć innych uczestników gry i zawiązać sojusz
Powodzenia:
Organizatorzy
Pod listem znalazłem mapkę wyspy. Mój plecak był jakieś dwa kilometry ode mnie na północny wschód. Wyspa była ogromna. Przypominała kształtem jakąś rozgwiazdę. Mapka była bardzo szczegółowa. Wyspa dzieliła się na cztery strefy. Pierwsza „wiosenna” była wielką łąką, na której znajdowało się coś na kształt szpitala polowego. Kolejna – „letnia” była wielkim lasem pełnym zwierzyny łownej. W nim znajdował się obóz uczestników. Dzisiaj póki gra się jeszcze nie zaczęła możemy tam nocować. , ale jutro o świcie sprawy już nie będą wyglądały tak różowo. Każdy kolejny dzień będzie walką o przetrwanie.  Jeśli nie zawiążę z nikim sojuszu to mogę być pewny, ze zginę już pierwszego dnia.
Nie widziałem sensu w dalszym siedzeniu na plaży, wiec wyruszyłem na poszukiwania plecaka. Znajdował się on w części letniej jakieś pół kilometra od obozowiska. Kiedy doszedłem do granicy lasu zacząłem się naprawdę mocno bać. Było tam ciemno nawet w dzień i cicho, zupełnie cicho. Nie było słychać nic oprócz szelestu ściółki pod moimi stopami. Drogę do plecaka zapamiętałem bardzo dobrze, ale marsz utrudniały gęste i najczęściej  kłujące krzaki malinojeżyn. W końcu po jakieś godzinie znalazłem żółty plecak z wymalowaną na nim wielka trójka. Zabrałem go i czym prędzej ruszyłem w stronę obozu.  Wędrówka zajęła mi prawie dziesięć minut. Po tym czasie wyszedłem na niewielką polanę, na której były ustawione trzy namioty. Jeden dla dwóch osób. Swój namiot znalazłem bez problemu znów dzięki wielkiej wymalowanej trójce na wejściu. Obok namiotu stał chłopak mniej więcej dwudziestolatek. Miał blond włosy i czarne nieprzeniknione oczy. Urody mógłby mu pozazdrościć nawet sam Apollo, który był  najprzystojniejszym bogiem w starożytnej Grecji. Nosił ten sam czarny sportowy strój i czarne adidasy co wszyscy. Obcisły T-shirt dodatkowo  podkreślał jego idealnie wyrzeźbioną muskulaturę. Kobieta była nieznacznie wyższa Miała długie czarne włosy i niebieskie oczy. Jej azjatycka uroda powodowała, ze wyglądała jak istota nie z tej planety. Nosiła ten sam strój co my. Póki co wolałem nie zdradzać swojej obecności. Co do reszty zawodników, jeszcze się nie zjawili, ale miałem przeczucie, że są gdzieś tutaj. Obszedłem obozowisko jeszcze dwa razy zanim podszedłem do namiotu. Wtedy to zorientowali się, ze ich obserwowałem
- Cześć! – Powiedziałem niepewnie
- Witaj! -  odpowiedziała mi kobieta – My chyba się już znamy. – wtedy to zorientowałem się, że jest to ta sama dziewczyna, z która rozmawiałem w tym ciemnym czymś. Jednak jej glos był teraz inny. Znacznie milszy dla ucha, dźwięczniejszy i silniejszy.
- Witaj! – Odpowiedział chłopak. Jego głos był niski głęboki, ale krył w sobie coś z dziecięcości. – Dołączysz się do nas? Jestem Gabriel
- Jestem Benjamin – przedstawiłem się. – miło wi was poznać, aczkolwiek nie wiem czy w tych okolicznościach to coś zmienia
- Co masz na myśli? -  zapytała kobieta.
- No tę całą grę. Nie będziecie chcieli mnie zabić?
-Zabić? Mamy gdzieś te ich grę. Zamierzamy się zbuntować.
- Cicho! Nie zapominaj o łączu telepatycznym. Mogą nas obserwować. I podsłuchiwać nasze rozmowy – skarciła go dziewczyna
- No tak, wybacz. – powiedział chłopak po czym przeszedł do rzeczy tym razem odzywając  w mojej głowie.- Zamierzamy przeciągnąć jak największą liczbę zawodników na naszą stronę, i wywołać bunt. Nie będziemy się zabijać. Mamy te ich zasady głęboko w czterech literach. Zamiast tego zamierzamy się wspierać, aby jak najwięcej z nas przetrwało.
- A czy wy tez nie pamiętacie waszego dotychczasowego życia? –
wypaliłem
- Nie. Nie pamiętamy nic  oprócz tej klatki mrocznej która nas tu przywiozła. Nie bój się. Razem na pewno damy sobie radę, i zakończymy to draństwo. Wiemy, ze nie zawsze wszystko pójdzie zgodnie z planem i ktoś może zginąć, ale dołożę wszelkich starań, aby straty były jak najmniejsze. – po tych słowach umilkł i dał mi chwilę na zastanowienie się. Bałem się tego co ma nastąpić. Wiedziałem, ze ta gra się nie skończy póki przy życiu nie zostanie tylko jeden zawodnik. Mógł to być każdy, ale tylko w jednym scenariuszu mogłem mieć pewność, ze przeżyję. Musiał bym wygrać. Ale wtedy Gabriel i ta dziewczyna musieliby zginąć. Chyba potrzebowałem rady. Postanowiłem skontaktować się z moim fundatorem, niestety opaski jeszcze nie działały. Nie miałem jak się z nim skontaktować. W końcu podjąłem decyzję. Postanowiłem się przyłączyć do Gabriela i tej dziewczyny
- Zgoda przyłączę się do was. W grupie siła, i tylko tak możemy cokolwiek zdziałać. A w ogóle jak ty masz na imię? – Zapytałem dziewczyny, która aktualnie przeglądała zawartość swojego plecaka.
- Mam na imię Aura. Wybacz, że się wcześniej nie przedstawiłam. – odpowiedziała tym razem normalnie.
Po jakieś minucie bezczynności udałem się pod wejście namiotu razem z Gabrielem postanowiliśmy przejrzeć nasze plecaki. W moim znaleźliśmy łuk i kołczan z dwunastoma strzałami, bandaże, plastry, jakieś leki, środek do odkażania ran, trzy komplety tych samych czarnych ubrań, trochę jedzenia, i dwie zgrzewki butelek z wodą, każda po dwa litry. Do plecaka był dołączony mały pakuneczek zawinięty w srebrna folię a do niego dołączona była karteczka „używaj mądrze”. Na razie nie korciło mnie aby go otwierać. Postanowiłem ułożyć swoje rzeczy w namiocie i obejrzeć to co dostał Gabriel. Kiedy już skończyłem porządkować swoje znaleziska okazało się, ze ktoś już się tam rozlokował. Była to oczywiście Aura. Szybkim spojrzeniem zlustrowałem to co ona znalazła w swoim plecaku. W gruncie rzeczy było to samo, ale organizatorzy musieli w niej odkryć talent sanitariuszki, bo dostała znacznie więcej medykamentów. Jej bronią był trójząb. Poza tym miała to samo co ja. Kiedy miałem wychodzić zobaczyłem zapasy Gabriela. Zestaw miał taki sam jak ja. Tyle, że zamiast łuku i strzał dostał sztylet i sześć krótkich noży do rzucania, oraz pas do ich przechowywania, który spokojnie mógł założyć  na siebie.

Do obozowiska dotarła kolejna zawodniczka. Miała karmelową cere, i włosy kolory ciemnego blondu. Jej piwne oczy błagalnie spojrzały na mnie. Była bardzo wyczerpana, zemdlała padając przede mną. Była cała podrapana, i miała siniaki, gdzie się tylko dało. Wiedziałem, że jest słaba i nie przetrwa nawet jednego dnia tej śmiertelnej gry. Potrzebowała ochrony… 

poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział 2

Rozdział 2
Ludzie genetycznie modyfikowani


Kiedy się nowa dziewczyna się ocknęła była bardzo słaba. Jej puls był ledwie wyczuwalny. Jej śniada cera była teraz trupio blada. Ginęła w oczach.
- Jest mocno odwodniona. - powiedziała Aura obojętnym głosem. - jeśli szybko nie damy jej czegoś do picia umrze w ciągu kilku do kilkunastu godzin. - szybko pobiegłem do namiotu i ze zgrzewki wyjąłem jedną butelkę wody. Kiedy ją jej podałem zaczęła łapczywie pić walcząc o każdą kroplę płynu. Kiedy po mniej niż minucie butelka była pusta odrzuciła ją na bok i rzuciła się na ściółkę.
- Jestem Paula.
- Witaj, musisz teraz odpocząć. Jesteś wyczerpana. - powiedziała Aura.- Omal nie zginęłaś pierwszego dnia.
- Te niedźwiedzie. One były straszne.
- Jakie niedźwiedzie?
- Te ze strony gór w strefie zimowej. Zaczęły mnie gonić. Musiałam uciekać. To było straszne.
- Strefa zimowa powiadasz? r11; Aura zamyśliła się po czym zawołała Gabriela - Jest coraz bardziej niebezpiecznie. Nowa mówi, że w strefie zimowej są niedźwiedzie. Trzeba by to sprawdzić. Beniaminie, ty zostaniesz z Paulą. Opiekuj się nią do naszego powrotu. W razie kłopotów w moim plecaku jest raca. Jeśli ją odpalisz to wrócimy. - Powiedziała troskliwym głosem po czym oboje odeszli na zachód. Ja i Paula zostaliśmy sami. Pomyślałem, że powinna się zdrzemnąć, ale odmówiła. Jakaś godzina upłynęła, kiedy do obozu przyszedł następny zawodnik. Szedł od południa, więc zauważyliśmy go dopiero jakieś sto metrów od nas. Miał czekoladową skórę i burzę czarnych jak węgiel loków na głowie. Nosił ten sam strój co my. Na fioletowym plecaku miał wypisaną purpurową piątkę. Był równie poturbowany co Paula, ale był silniejszy. Kiedy podszedł do mnie przywitał się i przedstawił
- Cześć, jestem Nicholas - jego głos był niski, ciepły bardzo przyjemny dla ucha.
- Benjamin, miło mi poznać.
- Co zamierzasz?
- Nie rozumiem. Możesz jaśniej?
- Pytam o to, czy będziesz patrzył biernie jak my się zabijamy, czy też będziesz walczyć?
- Ach o to pytasz. - O tych sprawach nie mogłem mówić otwarcie więc przeszedłem na łącze telepatyczne. O dziwo dostrojenie się do jego umysłu było zaskakująco łatwe. - Nie zamierzam ani patrzeć na to, jak się zabijacie, ani zabijać nikogo. Wraz z dwójką innych uczestników i chyba tą dziewczyną szykujemy małą niespodziankę dla organizatorów. - W tej chwili Paula się ocknęła była blada i wystraszona. Jej oddech był płytki i szybki. Szybko złapała się za brzuch i wydala z siebie okrzyk bólu, wzięła jeszcze jeden wdech i straciła przytomność. Z nią było coś mocno nie w porządku. Najpierw te niedźwiedzie, teraz to osłabienie i ciągłe omdlenia, no i jeszcze te bóle... Dlaczego tego wcześniej nie zauważyłem... Jej brzuch stanowił jedną większą okrągłą bańkę, podczas, gdy reszta ciała była normalna. Paula była w ciąży, i zaczęła rodzić. Nie było czasu na zastanawianie się. Szybko pobiegłem do swojego namiotu i ze stoiku Aury wyciągnąłem racę. Wyszedłem na powietrze i wystrzeliłem po czym nastąpił okres oczekiwania. Jestem pewny, że jeszcze dziesięć minut temu nie miała tej bańki zamiast brzucha i nie była w ciąży, ale ciąża oznacza dziecko, a dziecko tutaj oznacza kłopoty. Wielkie kłopoty. Pomyślałam.
Na powrót Aury i Gabriela musieliśmy czekać dobre dwadzieścia minut, w czasie których Paula co chwila z bólu traciła i odzyskiwała przytomność. W końcu jednak nasi zwiadowcy wrócili do obozu. Aura natychmiast podbiegła do nas, aby sprawdzić, o co chodzi. Dobrze wiedziała jak odebrać poród. Po godzinnej akcji było już po wszystkim. Paula urodziła zdrową dziewczynkę, niestety sama była tak wycieńczona porodem, że zmarła, jak tylko Aura przecięła pępowinę.
- Matka odpadła z gry. Zmarła przy porodzie, a to oznacza, że zwycięzcą jest noworodek. Jutro przyjdą by nas wymordować. - Powiedziała Aura
Mięła noc. Nic się nie wydarzyło. No może z wyjątkiem tego, że na naszych śpiworach leżały listy o następującej treści:

Benjaminie,
Dziecko nie może być zwycięzcą gry, ponieważ się ona jeszcze nie zaczęła. Jego nieoczekiwane narodziny dodatkowo opóźniły start . Macie dodatkowy dzień spokoju. To jest dobra wiadomość
A zła jest taka, że śmierć Pauli zmusiła organizatorów do wyznaczenia dodatkowego zawodnika na miejsce tej dziewczyny. Rozpoznacie go po charakterystycznym niebieskim stroju. Musicie uważać. Pod żadnym pozorem nie wolno wam go zabić. Nie będziecie mieć też z nim kontaktu telepatycznego.
Dziecko złóżcie w białej porcelanowej kołysce , którą organizatorzy ustawili po środku obozu. Nie martwcie się. Będzie bezpieczne. Nic mu nie grozi.
Zwykle bywa tak, że na drugi dzień po umieszczeniu was na wyspie my fundatorzy możemy wam uchylić rąbka tajemnicy, jednak nie ma was wszystkich jeszcze w obozie, no i jeszcze trzeba dostarczyć tego nowego. Damy wam dobrą radę. Idźcie lepiej poszukać reszty. Na pewno jeszcze są żywi.
Powiedzieć mogę tylko że w tym roku gra będzie mieć dwoje zwycięzców. Benjaminie, nie oczekuj ode mnie, że będę w stanie zagwarantować ci zwycięstwo. Żaden fundator nie może tego zrobić, ale organizatorzy są łaskawi. W jednym roku ułaskawili całą grupę zawodników, ponieważ widzieli, że są dobrze zorganizowani, i zależy im na przetrwaniu, ale nie chcieli się zabijać. Byli tak ze sobą zżyci, że organizatorzy mieli związane ręce. Jedno ratowało drugie z opresji. Byli bardzo silni.
No nic. Nie pozostaje mi nic jak tylko życzyć tobie i wam powodzenia
Twój fundator ,
Jurij Konieczny

List od fundatora podniósł mnie trochę na duchu. Przynajmniej wiedziałem, że organizatorów można w jakiś sposób złamać.
Kiedy wyszedłem na dwór faktycznie na środku obozu stała mała biała kołyska, a w niej leżała nowo narodzona dziewczynka, którą karmiła właśnie Aura. Dziecko było bardzo spokojne.
W tym momencie zza drzew wyłonił się chłopiec mający góra czternaście lat. Miał na sobie czarny strój zawodnika. Był bardzo wystraszony. Jego brązowe oczy mówiły dosłownie wszystko. Miał ciemne włosy koloru blond graniczącego z czernią.
- Jestem Mat. - Odezwał się nagle cichy wystraszony głosik w mojej głowie i wszyscy stanęli jak sparaliżowani.
- Jakim cudem odezwałeś się telepatycznie do nas wszystkich? - spytała zdziwiona Aura
- To proste. Jestem niemy. Jakoś muszę się z wami muszę się porozumiewać, a zakładam, że nikt z tutaj zgromadzonych nie umie migać. - znów odezwał się w mojej głowie głosik.
-Łącze telepatyczne zużywa masę energii. Dziwię się, że jeszcze stoisz na nogach.
- Spokojnie, mam zaprogramowane mniejsze zużycie energii na telepatię.
- Zaprogramowane? Jak to?
- Siadajcie zaraz wam wszystko opowiem. Każde z nas pochodzi z Linii genetycznie zmodyfikowanych ludzi tak zwanych GMH* . Zostaliśmy zaprogramowani tak, aby naszym życiowym celem stało się przetrwanie. Dlatego nie pamiętacie własnej przeszłości. Nigdy jej nie mieliście. Stworzyli was ludzie - ci prawdziwi. I mają nad wami władzę. Przynajmniej dopóki żyją.
-Zaraz. Wybacz ale w jakim sensie jesteśmy modyfikowani genetycznie i CO, MY NIE JESTEŚMY LUDŹMI?! - Wypaliłem zdenerwowany
- Spokojnie. Już wyjaśniam. Jesteście modyfikowani w tym sensie, że jesteście przystosowani genetycznie do panujących na Ziemi warunków i jest jeszcze jeden ekstra skutek uboczny. Możecie dowolnie zmieniać swoją formę bytu. Tak dla przykładu ja mogę zamienić się w słonia, ale czy to mi się tu przyda...?
- Zaraz a w ogóle skąd ty to wiesz? - Spytała spokojnie Aura.
- Błagam nie każcie mi tego mówić!
- GADAJ!
- No dobra. Sami tego chcieliście. Jestem współorganizatorem tej pożal się boże gry a w zasadzie jej pierwszych trzech edycji. Stąd moja wielka wiedza na wasz temat. Pracowałem nad tobą Benjaminie. Wiesz, że potrafisz się zamienić w megasokoła?
- W jakim sensie mega?
- Bo jesteś po przemianie pięć razy większy niż naturalnie występujący sokół.
- A jak dokonać przemiany?
- Pamiętasz srebrny pakuneczek z twojego plecaka? Zawiera substancję, która w kontakcie z twoim DNA powoduje zmianę. Działa jedną dobę i możesz wtedy dowolnie zmieniać postać. Co do reszty nie pracowałem nad wami. Przykro mi. Nie wiem w co się zmieniacie.
- Zaraz, momencik. Skoro jesteś współorganizatorem to jesteś człowiekiem z krwi i kości. Jakim cudem możesz dokonać przemiany? - Zapytał Nicholas
- Poddałem modyfikacji swoje DNA. Teraz jestem z wami. Mamy już dość ludzi, aby mieć "Dziedziców" naszej cywilizacji. Oto przed wami ostatnia edycja gry "Wyspa Zwycięzców"
Mam zamiar wyprowadzić stąd jak największą liczbę z was. - Z tymi słowy na umyśle wstał i udał się do lasu. Nam pozostało jedynie rozmyślać nad naszym losem. To ci dopiero. Mamy zapewnić ciągłość cywilizacji ludzkiej będąc jednocześnie przez nich kontrolowanym. Mogą z nami zrobić wszystko. Dosłownie wszystko.


__________________________
*GMH  Modyfikacja skrótu GMO (Genetic Modified Humans)

Rozdział 18

Rozdział 18
Porwanie Lilianów

Kiedy weszliśmy do pokoju okazało się że nie ma tam nikogo. Bardzo się wtedy wystraszyliśmy, że coś im się stało.
- Płomyk, gdzie jesteś?
- Dąbek?
- Tweet, pokaż się!
- Zefirku, gdzie jesteś?, Dragon chodźcie tu.
Wywołaliśmy wszystkich, ale żaden nie pokazał się. Przeszukaliśmy chyba każdy kąt szkoły, do którego wolno nam było zajrzeć. Poszliśmy nawet do lasu i nad Ciemne Jezioro. Nigdzie ich nie było.
- Zostało tylko jedno! - powiedział Mike
- Tak! Trzeba aktywować moce!- Odpowiedział Charles
- Nie to miałem na myśli. Myślę, że powinniśmy zgłosić to dyrektorce.
- Zwariowałeś?! Ona ma już dosyć spraw na głowie.
- Hej, przecież Cornelio jest nauczycielem. Może on nam pomoże. - wtrącił Louis
- Myślę, że to najlepszy pomysł, jak dotąd. Czy ktoś ma jeszcze jakieś?
- Nie. - odpowiedzieli
- Świetnie. Idziemy do pokoju nauczycielskiego! - zaoponowałem
Przedarcie się przez gąszcz dzieciaków wylegających właśnie na plac główny po zakończonych lekcjach zajęło nam prawie pięć minut. a wędrówka pod pokój nauczycielski to kolejne trzy minuty.
- Zapukaj! - Powiedziałem do Mirona
- Nie, ty to zrób! - odpowiedział
- Och nie kłóćcie się. To ostatnie czego nam trzeba. - Wtrącił Charles i sam 18zapukał do drzwi pokoju nauczycielskiego
- Tak?- zza uchylonych drzwi wyjrzała rozpromieniona twarz palladynki
- Czy moglibyśmy rozmawiać z profesor Cornelio? - zapytałem
- Wyszedł na lunch do swojej komnaty. Wróci za dwadzieścia minut! - Odpowiedziała.
- Dziękujemy za informację. Bardzo nam pani pomogła. - odrzekłem
Jak tylko skończyłem mówić palladynka schowała się z powrotem do pomieszczenia, a my popędziliśmy do pokoju z nadzieją, że znajdziemy tam Cornelia.
Kiedy weszliśmy do naszego dormitorium zobaczyliśmy go jedzącego spokojnie drugie śniadanie. Nie był świadom tego co się stało.
- Cześć chłopaki! Widzieliście Dragona? Nigdzie go nie widziałem od wczorajszego wieczora. - zapytał
- Nie. Nasi przyjaciele też zniknęli.
- Co?! Dlaczego nie przyszliście mi o tym powiedzieć wcześniej?! Trzeba ich znaleźć. - powiedział z wyraźnym strachem Cornelio. - Aktywujcie moce!
- A tak w ogóle to po co ci mój Dragon? - zapytał nagle Lex
- Miał mi pomóc przy pewnych obliczeniach astrologicznych. - Odparł
- Do tego lepiej nadałaby się Astro.
- Ale Astro tu nie ma.
- zawsze możesz ją przywołać.
- Czarnoksiężnik nie może przywoływać Lilianów.
- On ma rację. Płomyk mi kiedyś to powiedział.
- Aktywujcie swoje moce! No już!
- Dobra. Naturo Przybądź!
- Ogniu przemień mnie!
- Wodo płyń!
- Skało Otocz mnie!
- Wierze wiej!
- Strażnicy sił natury połączenie skrzydeł!
Po transformacji zaczęliśmy wyczuwać delikatne fale energii magicznej, po czym udało mi się nawiązać telepatyczny kontakt z Płomykiem.
- Andy, czy to ty? - zapytał
- To ja! Co się dzieje?- odpowiedziałem
- W nocy ktoś nas porwał. Nie wiem kim on/ ona jest. Wiem tylko, że poluje na was.
- Poczekaj. Spróbuję cię namierzyć.
- Nic z tego. Ja też próbowałem tego. To miejsce otacza jakaś bariera. Tylko jedna osoba może ją złamać.
- Kto o jest? Gadaj szybko. Zaraz opadnę z sił i łącze się zerwie.
- To... To jest Cornelio. Bariera ta jest z czarnej magii. Tylko on może złamać to zaklęcie.

wtorek, 1 marca 2016

Wyspa zwyciezców - Prolog

Ciemność. To było pierwsze, co zobaczyłem. Gęsty jak smoła, czarny mrok spowijał wszystko wokół. Siedziałem skulony w kącie tego czegoś, w czym byłem zamknięty. Wyraźnie czułem, że jest tu ktoś jeszcze, ale kto? Bałem się. Dopiero wtedy odkryłem, że jestem całkowicie nagi.  Nie było na mnie nawet skrawka starej szmaty. Mój strach teraz przybrał na sile. Nie miałem jak się bronić. Zacząłem tłuc rękami o ściany, ale nic to nie dało. Kiedy otworzyłem usta, aby krzyknąć to z gardła wydobyło się tylko charknięcie, podniebienie przeszył ból, jakby ktoś powbijał tysiące szpilek. Kiedy oddychałem nosem nic się nie działo, ale oddychanie ustami... to już inna bajka. Pomieszczenie, w jakim zostałem umieszczony, było dość duże, aby pomieścić około pięciu osób, ale ja byłem sam na sam z tą drugą osobą. Nagle usłyszałem cichy, ale wyraźny dziewczęcy chichot. Pomyślałem sobie, że to niemożliwe, przecież warunki tutaj panujące nie pozwalają na wydobycie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Wtedy ponownie go usłyszałem. Tym razem był pełniejszy i odważniejszy. Uświadomiłem sobie, że nie słyszę go normalnie uszami. Ten głos. On świdrował mój mózg od wewnątrz. Teraz to już się bałem jak jasna cholera. Naprawdę byłem przerażony. I znowu się odezwała.
- Boisz się? - zapytała skrzekliwym głosem, jak by była jakąś staruszką.
- Jeszcze jak. - Powiedziałem w myślach mając nadzieję że usłyszy, jednak chyba się nie udało ponieważ po upływie jakieś minuty powtórzyła pytanie. Tym razem udało mi się. Usłyszała mnie.
- To źle. Bardzo źle. Oni potrafią wyczuć strach. - Odpowiedziała.
- Jacy Oni. Kto? - Zapytałem, ale odpowiedzi już nie uzyskałem.
W końcu poczułem się naprawdę mocno zmęczony. zwinąłem się w rogu tego czegoś. Bardzo szybko zasnąłem, ale kiedy sie obudziłem otoczenie było już inne...