poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 26

Rozdział 26
Niespodzianka
Kiedy byliśmy już wszyscy w komplecie ruszyliśmy za miast, w kierunku lasu, w którym objawiły się nasze moce. To tam musiał najwidoczniej stać nasz statek.
- Nie macie nic przeciwko, jeżeli pojedzie z nami klasa dziewcząt Profesora Foxa? Nikt nie mógł wziąć zastępstwa, a Fox nie chciał zostawić ich samych.
- Nie. Każda para rąk się przyda.
- To świetnie.
- Jakie mają moce?
- To są czarodziejki - strażniczki żywiołów. Mają te same moce co wy.
- Hej, nie prosiliśmy cię abyś nas swatał .
- Nawet nie próbowałem. Samo tak wyszło.
- Dobra. Chodźmy już. Nie mam zamiaru się teraz z tobą kłócić
- I słusznie.
Ruszyliśmy dalej
w stronę statku. Byłem zły na Cornelia, że dopuścił do czegoś takiego. To się w głowie nie mieściło. Myślałem, że jeżeli jesteśmy książętami to rodzice czyli król i królowa mają wybrać nam narzeczone.
- Mam tego dosyć. Szybciej będzie jeżeli polecimy. - Przerwał w końcu ciszę Louis.
- Nie. Każda aktywacja waszych mocy osłabia je. Jeżeli teraz ich użyjecie to nie starczy wam sił na późniejszą walkę.
- A kto powiedział, że będzie potrzebna walka. Może i tę sprawę uda się załatwić dyplomatycznie.
- To też racja, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
- Niech ci będzie. Ale Fox nie będzie walczył. Mógłby nas teleportować na statek
- Jak dla ciebie to jest Profesor Fox. Poza tym jeśli chodzi o twoje pytanie to on nie zna naszego położenia. Gdyby spróbował to zrobić mogłoby się okazać, że zamiast nas teleportuje jakieś dzikie zwierzę, albo jakiegoś przestępcę, który ucieka przed policją.
- Naprawdę? Mogłoby się coś takiego stać?
- Niestety tak. To często się zdarza młodym i niedoświadczonym czarodziejom i czarodziejkom.
- Nie miałem pojęcia. To był głupi i niebezpieczny pomysł.
- Ale mogę spróbować czegoś innego. - powiedział nagle po chwili zastanowienia Cornelio
- To znaczy? Co masz zamiar zrobić?
- Jako, że w połowie jestem czarnoksiężnikiem mam w zanadrzu jeszcze kilka sztuczek. Mogę wykorzystać energię magiczną innej istoty żywej, niekoniecznie człowieka, do własnych celów, i nie stracił bym przy tym ani trochę mojej energii magicznej. Niestety proces ten jest śmiertelny dla drugiej strony, chyba, że źródło mocy tej istoty jest nieskończone.
- To ryzykowne. Musimy znaleźć coś co jest w stanie się po tym pozbierać.
- Najlepszym źródłem takiej energii zazwyczaj są rośliny. Czerpią one swoją moc z ziemi. a jej energia jest niewyczerpywalna.
- Nie, energia ziemi jest źródłem mocy Mirona. To może go osłabić.
- Nie ma takiej możliwości, ponieważ nie będę czerpał bezpośrednio z jego mocy, tylko ze źródła, a ono jest w stanie się zregenerować.
- Skoro tak mówisz. Rób co musisz. Mam już powyżej uszu tego miejsca.
Ja Cornelio absorbuję energię tego drzewa! Od teraz ja nią władam!- wypowiedział formułkę, po czym ujrzeliśmy jak z drzewa zaczyna wypływać jego życiowa energia. Gromadziła się ona w nedalionie zawieszonym na szyi naszego kuzyna. Drzewo umierało, powoli, ale umierało.
- Charles, jesteś czarodziejem natury. Możesz je uratować! powiedział Miron.
- Dla niego już nic nie mogę zrobić. Cornelio wyssał z niego całą energię.
-Teleportus! - Krzyknął Cornelio i nagle znaleźliśmy się na pokładzie statku ze szkoły.
Gdy niespodziewanie pojawiliśmy się na pokładzie szkolnego statku od razu dopadł nas profesor Fox i zaczął oskarżać Cornelia o niepotrzebne używanie mocy, ale koniec końców jakoś z tego wybrnął. Nas jednak zainteresował inny szczegół. Na pokładzie były dziewczyny, a dokładniej cała piątka dziewczyn. Jedna z nich najbardziej przykuła moją uwagę. Miała ognisto rude włosy i bladą piegowatą cerę. Jej dziwnie fioletowe oczy chyba najbardziej się wyróżniały. Jeszcze takich nie widziałem. Były wyjątkowe. Dopiero po chwili zorientowałem się, że patrzę na nią z rozdziawionymi ustami. Pośpiesznie je zamknąłem, ale Charles i tak to zauważył.
- Ktoś tu, nie powiem kto, się zakochał. - wyśmiewał się pod nosem z mojej wpadki, ale za chwilę sam zrobił to samo na widok dziewczyny o czekoladowej skórze i kręconych włosach
Dzisiaj właściwie wszyscy wpadliśmy w sidła miłości. Żadne z nas nie zapomni tego dnia do końca życia
- Hej! - Podeszła do mnie dziewczyna, która przykuła moją uwagę.
- Cześć! - odpowiedziałem spiekając się na raka
- Jesteś stąd?- zapytała
- Nie. Urodziliśmy się na Donnie, ale całe nasze życie mieszkaliśmy na Ziemi.
- Tak?! Ja także wychowałam się na Ziemi. Jestem czarodziejką czasu. Mam na imię Timena
- Och, ja mam na imię Andy. Jestem czarodziejem ognia.
- Ogień? Niemożliwe... - Powiedziała ze strachem w oczach
- Czy powiedziałem coś nie tak?
- Nie. Po prostu mam złe wspomnienia z ogniem. To nie twoja wina.
- Może mi o tym opowiesz? Będzie ci lżej na sercu. - doradziłem
- To zbyt długa Historia. Prościej mi będzie pokazać.
- No to pokaż.
Wizualizacja czasu! - Wypowiedziała i w okół nas pojawiła się wizja z jej wspomnień.
Zobaczyłem płonący pokój i siedzącą na jego podłodze młodszą Timenę. Ktoś Krzyczał do niej, żeby uciekała, ale ona nie ruszała się z miejsca. Była w transie.
- Pochłaniacz ognia! - wypowiedziałem odpowiednie zaklęcie i ogień zniknął.
- Jak to zrobiłeś? Przecież to nie był prawdziwy ogień. Płomienie, które wdzieliśmy to tylko wizja moich wspomnień.
- Timeno, twoje zaklęcie było silniejsze niż przypuszczałaś. To nie była wizja. Ty nas przeniosłaś do tego momentu w przeszłości.
- Więc ten ogień... On był prawdziwy?
- Niestety tak. Ale skoro twoje zaklęcie nas tu przywiodło to znaczy, że mamy tu jakąś misję do wykonania. Wiesz może gdzie dokładnie się znajdujemy?
- Tak. Jesteśmy na planecie Karot. Zostałam tu uwięziona nim pałac stanął w płomieniach.
- Karot?! To tutaj musieliśmy się udać, aby uratować Liliany. Poczekaj chwilkę. - Powiedziałem po czym spróbowałem nawiązać kontakt telepatyczny z Plomykiem
Płomyk, Płomyk, słyszysz mnie?
Tak, o wiele wyraźniej niż poprzednio
To świetnie. Nie podejmujcie żadnychdziałań. Spróbuję was namierzyć.
Użyj Trytonixu. Będzie ci łatwiej
- Ogniu otocz mnie - Powiedziałem tym razem na głos.
- Dlaczego transformowałeś?
- Chcę użyć mocy Trytoix do namierzenia magicznego śladu Lilianów. ale nie za bardzo wiem jak to zrobić.
- Spokojnie. Pomogę ci. Masz już perłę?
- Jasne.
- No to wejdź do wody. - zrobiłem jak kazała. i udało się aktywowałem wielką moc Trytonixu
- Kropla Lawy!

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdzał 25

Rozdział 25
Komu w drogę, temu misja?


Kiedy wylądowaliśmy na polance za szkołą było już późno. Wiedzieliśmy, że przegapiliśmy porę kolacji, ale nie przejmowaliśmy się tym, ponieważ z podróży zostało nam jeszcze dość sporo kanapek i kilka butelek soku. Kiedy skończyliśmy jeść zaczęliśmy sprzątać swoje rzeczy, i wychodzić ze statku. Na dziedzińcu szkoły czekała już na nas pani dyrektor i kilkoro nauczycieli.
- Szykuje się długi apel - powiedział znudzony Charles
- Może nie będzie tak źle - Powiedziałem chcąc powiedzieć jeszcze o tym jak bardzo jesteśmy zmęczeni, ale nie zdążyłem ponieważ przerwała mi dyrektorka
- Witajcie w domu! Gratuluję wam misji zakończonej sukcesem nadzieję, że ta jutrzejsza misja też taka będzie. Jest późno. Kolacja czeka w waszym pokoju. Najedzcie się, a potem przyjdźcie do mojego gabinetu. Trzeba omówić szczegóły misji. Aha. Jeszcze jedno Szkolenie o poziomie Trytonix podejmiecie natychmiast. Musicie mieć o nim jakieś pojecie. - Powiedziała po czym weszła do szkoły pogrążona w rozmowie z nauczycielami.
Kiedy weszliśmy o pokoju tak jak obiecała dyrektorka, kolacja czekała na stoliku, a że byliśmy najedzeni to wypiliśmy tylko po szklance soku i rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Miałem zamiar zadzwonić do domu, ale było już późno, i wiedziałem, że rodzice pewnie już śpią.
Nazajutrz przez okno wlewało się cudowne ciepło. Była piękna pogoda. O dziwo obudziliśmy się wszyscy razem. Kiedy zjedliśmy śniadanie niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przypomnieliśmy sobie, że mieliśmy iść wczoraj do dyrektorki.
Pobiegliśmy do niej co sił w nogach, ale i tak było już za późno. Kiedy weszliśmy do jej gabinetu, ona już tam była. Chyba czekała całą noc.
- No nareszcie. Już myślałam, że nie doczekam się was.
- Przepraszamy panią. Byliśmy bardzo zmęczeni. Zupełnie wyleciało nam to z głowy.
- Mniejsza o to. Ważne że jesteście. Cieszę się, że udało wam się zdobyć Trytonix. Jest wam on niezbędny, aby przetrwać tą misję. Pora ruszać.
- A co z planem?
- Nie możemy obrać żadnego planu. W każdej chwili porywacz może przewidzieć plan i wszystko się zacznie sypać. Przykro mi. Tym razem musicie improwizować.
- No to w drogę - powiedział zniecierpliwiony Charles
Kiedy wyszliśmy z gabinetu pani dyrektor skierowaliśmy się ku wyjściu ze szkoły. Na podjeździe czekało sześć levibotów, ale żadne z nas nie wiedziało jak się je prowadzi.
Dopiero po chwili spostrzegłem mały biały guzik odpalający urządzenie. Lex oczywiście Odpalił swój levibot bez najmniejszego problemu chwilę przed nami, ale nie raczył nam pomóc W końcu jednak wszystkie maszyny zostały uruchomione, więc mogliśmy ruszać.
- Dokąd lecimy? - Zapytał Mike
- Najpierw do miasta. Musimy znaleźć miejscowe planetarium i dowiedzieć się czego szukać.
- A co nam da jakieś planetarium?
- W magicznym wymiarze jest ponad sto planet które są zalane całkowicie morzami.
- Tak, to rzeczywiście jest problem
- Sam widzisz jak bardzo ciężkie jest to zadanie. - odparłem
- Hej, a może nasi przewodnicy nam pomogą. - Rzucił nagle Miron
- Nie sądzę. W nocy rozmawiałem z Selino na ten Temat, ale nic nie mógł zrobić. Powiedział tylko, że porywacz jest coraz słabszy. Utrzymywanie osłon magicznych wyczerpuje jego moc.
- Więc musimy zaczekać, aż będzie na tyle słaby, że nie będzie mógł walczyć. - zaskoczył mnie Mike swoja błyskotliwością umysłu.
- Tak, ale nie wiemy na jakim poziomie jest jego moc, ani, gdzie mamy go szukać, a przecież nie możemy pozwolić, by on zginął.
- Zgoda, trzeba się śpieszyć.
- Nie podejmuj pochopnych decyzji, Mike.
-Dalej, do Planetarium miejskiego
Przez większość czasu podróży do miasta raczej się nie odzywaliśmy. Byliśmy bardziej skupieni na prowadzeniu levibotów, a czynność ta nie należała do łatwych. Na panelu Kontrolnym był ogrom guzików i guziczków mnóstwo wyświetlaczy pokazujących stan maszyny. Zanim rozszyfrowaliśmy co do czego służy minęło może z dziesięć minut.
W końcu jednak opanowaliśmy nasze pojazdy i ustabilizowaliśmy lot. Ponadto odkryliśmy, że leviboty mają zdalnie sterowaną nawigację w pełni zintegrowaną z magią.
Kiedy dotarliśmy do centrum miasta zobaczyliśmy wielki kilkupiętrowy budynek z szyldem głoszącym "MagiPlanetarium - Wielowymiarowa mapa kosmosu wymiaru magicznego" Wejściowy korytarz był bardzo mroczny , ale przy kasach było wręcz oślepiająco jasno
- Poprosimy siedem biletów. Sześć ulgowych i jeden zwykły - Powiedział Cornelio, po czym coś zabrzęczało i po chwili już trzymał w ręce pliczek biletów.
- 12.00$ - Powiedziała kasjerka wręczając paragon
- Proszę bardzo, reszty nie trzeba- powiedzial po czym odeszliśmy od kas w głąb pomieszczenia pokazującego jak wygląda aktualnie wymiar magiczny
- Wow, Jakie to jest piękne - Westchnął Mike
- Normalnie zapiera dech w piersiach! - powiedział zszokowany Louis
- Hej, czy to nie Donna? - zapytałem pokazując na małą zieloną planetę w oddali
- Tak to ona. - Odpowiedział Cornelio - a tam dalej Pegaz i Karot również zalane wodą.
- To musi być jedna z nich. - Powiedziałem
- Pomyślmy... Donna to nasz dom, więc odpada. To by było zbyt proste. Na Pegazie wody dla ludzi są trujące. Również do kosza. Zostaje Karot. To tam musimy szukać Lilianów
- No to w drogę - Powiedziałem z fałszywym optymizmem
- Dobra. Zadzwonię do szkoły, i zarezerwuję pojazd, reszta niech idzie na zakupy. Przyda się nam jakiś prowiant i ubranie. Na karocie jest bardzo zimno, wiec lepiej zaopatrzyć się w kolekcję zimową.
- Widzimy się za godzinę na placu głównym.
- Aha i postarajcie się wydać nie więcej niż 500$.
- Nie ma sprawy. Cześć! - Powiedzieliśmy, po czym wyszliśmy z planetarium. Na ulicach miasta panował duży ruch. Nie było jak przejść. W sklepach kłębiło się mnóstwo ludzi. Ostatecznie jednak wypatrzyliśmy lukę w piekarni. Nikt przecież bez potrzeby nie kupuje pieczywa w południe. weszliśmy do niej i kupiliśmy kilka bułek i bochenek chleba pszennego. W sumie zapłaciliśmy siedem dolarów. Następny w kolejce był sklep spożywczy. Tam wydaliśmy 75.00$.. Potem odwiedziliśmy kilka sklepów z odzieżą,. Wizyta w nich kosztowała 300.00$. . W końcu, gdy kupiliśmy jeszcze parę drobiazgów poszliśmy do centrum na plac główny. Gdy stanęliśmy koło fontanny napisałem SMSa do Cornelio, o tym gdzie się znajdujemy, tak aby jak najkrócej zajęło mu odnalezienie nas.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział 23 i 24



Rozdział 23
Oceany Donny

Ocean, w którym nurkowaliśmy był pełen życia. Dookoła pływało mnóstwo ryb, na skałach widzieliśmy przepiękne rafy koralowe. Kilka metrów dalej na łączce wodorostów były trzy syreny. Wyplatały z nich wianki i wsadzały je sobie na głowy. Jedna z nich nas zauważyła i początkowo się przestraszyła, ale później uspokoiła się i podpłynęła do nas. Miała rude włosy, upięte w ciasny kok, jasną cerę bez żadnych znamion i długi, turkusowy ogon zamiast nóg.
- Witajcie, jestem Anja. W czym mogę wam pomóc?
- Witaj, Anjo - przemówił Cornelio - poszukujemy królewskiego pałacu.
- Och, to nie daleko. Zaprowadzę was.
- Dziękujemy.
- Selino, proszę przybądź. - Powiedziałem.
- Co się stało? - zapytał.
- Czy możesz mi trochę opowiedzieć o mocy Trytonix?
- Myślę, że jeszcze nie nadszedł na to czas, ale jak tylko zdobędziesz to rozszerzenie nauczę cię wszystkiego co o nim wiem.
- W porządku, ale skoro wszyscy zdobędziemy Trytonix, to czemu inni nie mają swoich przewodników?
- Ponieważ my pojawiamy się dopiero, gdy otrzymasz moce oceanów i mórz, które są zawarte w Trytonix'ie. Do nas należ nauczenie was wszystkiego, co wiemy o tej mocy. Pilnujemy was i sprawdzamy wasze postępy w rozwijaniu nowych mocy oraz jako przyjaciele pomagamy, kiedy wam jest źle.
- Już rozumiem. Dziękuję ci, przewodniku. - Powiedziałem, po czym przytuliłem go
- Nie ma za co! - powiedział po czym zniknął w swojej szkatułce
Popłynąłem za resztą, a dogonienie ichnie było trudne. Na czele naszej grupy oczywiście płynęła Anja. Raz po raz zwinnie przepływała między formacjami skalnymi.
Lecz kiedy dopłynęliśmy do kamiennego łuku, który jakieś sto metrów dalej łączył się z wysepką, na której najprawdopodobniej znajdował się Pałac Królewski Donny - Nasz Dom.
- Dalej nie wolno nam płynąć. Na tej wyspie znajduje się wasz cel.
- Anjo, dziękujemy ci w imieniu rodziny królewskiej. - Powiedziałem, po czym cała nasza piątka pokłoniła się jej. Corlelio oczywiście wisiał w wodzie obok, przyglądając się całej sytuacji.
- Rodzina Królewska? Co? - zapytała lekko zaskoczona i zmieszana.
- Tak, nasza piątka... Jesteśmy zaginionymi dziećmi Pary Królewskiej Donny. Przez te 16 lat wychowywaliśmy się na Ziemi nieświadomi tego, kim jesteśmy. Ale teraz, kiedy już wróciliśmy do domu, odnajdziemy naszych rodziców i przywrócimy naszej planecie dawny porządek. Obiecujemy!
Kiedy pożegnaliśmy syrenę, wyszliśmy na ląd okazało się, że nasze ubrania są suche. W grupie pomaszerowaliśmy w stronę pałacu.
- Czego szukamy? - Zapytałem.
- Nie wiem, ale lepiej mieć oczy szeroko otwarte.
- Przestań! Ta planeta jest wymarła, a to jest jej jedyne suche miejsce. - Powiedział Cornelio.
- To samo mówiłeś o oceanie. Jakoś nie jest wymarły.
- Dobra. Koniec tych sprzeczek. Od Selino dowiedziałem się, że syrena - wojowniczka strzeże czegoś co nazywa się Perłą Trytonix.

Rozdział 24
Moc Trytonix

Po kilku minutach spędzonych w naszym domu na odtwarzaniu naszych wspomnień z tego miejsca, zaczęliśmy szukać.
- Jak ta perła w ogóle wygląda? - zapytał Charles.
- Nie wiem, ale znam kogoś, kto może nam pomóc... Selino. - Powiedziałem, a on zjawił się błyskawicznie.
- Co się stało? - Zapytał.
- Możesz nam powiedzieć, jak ta perła wygląda?
- Och... Perła nie istnieje w świecie rzeczywistym. Każdy z was otrzyma własną perłę. Dla każdego z was wygląda inaczej. Żeby znaleźć perłę, musicie najpierw znaleźć siebie. - powiedział, po czym zniknął.
- Spójrzcie, ktoś nadlatuje! - Powiedział Louis.
Gdy spojrzeliśmy w odpowiednią stronę, zobaczyliśmy mknącą ku nam syrenę. Ale to coś mi się nie zgadzało.
- Od kiedy syreny mogą żyć na lądzie i w dodatku latać? - zapytałem.
- Od zawsze, ale bardzo rzadko wykorzystują tę możliwość. Wolą środowisko wodne.
- Słuchajcie. To musi być Syrena - wojowniczka. Spójrzcie na to co trzyma w prawej dłoni.
- Miron ma rację. To włócznia.
- Witajcie! Mam na imię Lily. Strzegę Mocy Trytonix, po którą przybyliście.
- Mamy się zmierzyć z tobą w pojedynku? - Zapytałem.
- Nie sądzę, aby to było konieczne. Poza tym jestem dla was za szybka. Teraz zasady się zmieniły. Musicie przejść trzy próby.
- Nie mamy czasu na próby.
- Pierwsza próba to próba mądrości. - Powiedziała puszczając moją uwagę mimo uszu. - Musicie odpowiedzieć na zagadkę.
- O, nie!!! Tylko nie to.
- Oto ona. Nie jest to kamień, ani nie szkło. Drogocenne łzy drzew może wyrzuca na brzeg!
- To łatwe.., Chodzi o bursztyn.
- Jak wam się udało to odgadnąć? W Magicznym Wymiarze na żadnej planecie one nie występują!
- Na Ziemi jest ich pełno. Bursztynnicy zbierające i robią z nich cudne rzeczy. Naszyjniki, bransoletki, a z trochę większych kawałków robią figurki.
- No dobrze. Drąga próba. Próba siły. Aktywujcie swoje moce! - Po kilku sekundach byliśmy gotowi do próby.
- Co mam zrobić?
- Pokażcie mi na co was stać. Louis, ty weźmiesz udział w tej próbie. Zadanie dla ciebie jest łatwe. Wywołam sztorm, a ty musisz uspokoić wodę swoją mocą. Gotowy? - zapytała.
- Chyba tak. - Odpowiedział.
- To zaczynamy. Huczące Fale! - wypowiedziała, a zaraz potem poczuliśmy wstrząsy, świadczące o tym, że zaklęcie poskutkowało.
- Lily, To zaklęcie jest zbyt silne. Jego moce nie mają jeszcze odpowiedniego poziomu. - Poskarżył się Cornelio
- Jest silniejszy niż myślisz.- odpowiedziała beznamiętnie.
- On się zabije - Wykrzyczałem.
- To jest próba mocy. Albo sobie poradzi, albo zginie. Takie są zasady.
Wy idźcie dalej. Jakoś sobie poradzę. - powiedział, po czym wyleciał przez wybite okno.
- Nieee! - W krzyku pobiegłem za nim do okna, ale było już za późno. Próba rozpoczęła się.
Stałem tak przez dłuższą chwilę, kiedy nagle ktoś złapał mnie za ramię. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Lily.
- Jestem pewna, że sobie poradzi. w końcu on jest czarodziejem wody. - Powiedziała, po czym obdarowała mnie ciepłym uśmiechem.
- Chodźmy do trzeciej próby. - Powiedziała i pokazała nam drzwi, przez które mieliśmy przejść.
Sala, do której weszliśmy, była bardzo mało wystrojona. Po środku stał mizerny dębowy stół i dosunięte do niego dwa krzesła. Na stole stały dwa puchary z jakąś cieczą.
- Tym razem potrzebuję dwóch ochotników. Za duży wybór mi nie został. Charles i Miron. Pora na próbę odwagi. Na stoliku widzicie dwa puchary. Po jednym dla każdego z was. W jednym z nich jest trucizna, a w drugim esencja Trytonix'u. Do was należy wybór, ale od decyzji nie będzie odwrotu.
- Och, nie. Najpierw Louis, teraz jeden z nich! Dłużej tego nie zniosę! - Powiedziałem na głos.
- Jest Jakiś inny sposób? - zapytał Cornelio.
- Nie ma.
- Mówi się trudno. Co ma być to będzie. Dajcie mi ten kielich - Powiedział, wskazując na kielich po prawej stronie.
- To ja biorę ten drugi - odpowiedział Louis.
Obaj wypili płyn i skrzywili się.
- Woda morska? Fuj! - Powiedzieli z zaskoczeniem.
- Tak. W żadnym z kielichów nie było trucizny. Gdybym wam powiedziała, to nie była już próba odwagi. Chodźmy, zobaczyć jak radzi sobie Louis. - Powiedziała.
- Hej! Nie czuję wstrząsów. Czyżby mu się udało? - zapytałem, jednak nie uzyskałem żadnej odpowiedzi.
Kiedy wyszliśmy z komnaty, zobaczyliśmy jak Louis wraca przez to samo okno, którym wyleciał.
- No, no. Jestem pod wrażeniem. Udowodniliście swoją odwagę, mądrość i siłę. Zasłużyliście na Trytonix.
- Tak jest. - Wykrzyknęliśmy wszyscy razem.
- Oto Perły Trytonix.
Na naszych szyjach pojawiły się naszyjniki z nawleczoną malutką kulką różnej barwie dla każdego z nas. Ja dostałem pomarańczową.
- Dostaniecie także własne szkatułki. Mieszkają w nich wasi przewodnicy. Pomogą wam rozwinąć moce wód. Powodzenia. Wkrótce znów się spotkamy. Żegnajcie.
- Do widzenia i dziękujemy za wszystko. Dałaś nam cenną lekcję... - powiedzieliśmy, po czym Lily zniknęła, a my ruszyliśmy ku wyjściu z pałacu.
- Nie mogę w to uwierzyć. Już w drugim dniu szkoły uzyskaliśmy pierwsze rozszerzenie mocy. To takie niesamowite.
Jakąś godzinę później statek szkolny przyleciał po nas. Co prawda mogliśmy się teleportować, ale ni mieliśmy już sił. Miałem już dość wrażeń jak na jeden dzień.
Jutro czekało nas trudniejsze zadanie - Uratować przyjaciół.

***

Kiedy Louis wyleciał przez pałacowe okno, nie czuł strachu, nie czuł lęku, przed tym co go czeka. Dobrze wiedział, że może zginąć, a jednak podjął się zadania wyznaczonego przez Lily, Syrenę - wojowniczkę. Kiedy wylatywał przez owe okno, spodziewał się, że będzie musiał uspokoić sztorm stulecia, jaki wywołała przed chwilą syrena swoim zaklęciem, jednak to co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Na zewnątrz oprócz sztormu czekał na niego wielki potwór. Zaraz, a może raczej dwa potwory? Tak, z całą pewnością były to dwa potwory, jednak w działaniu się uzupełniały, więc wychodziło, na to że ciałem są to dwa oddzielne potwory, jednak w działaniu to był tylko jeden potwór. Na brzegu wyspy zaczęły się zbierać szczątki zatopionych przez niego statków oraz kości, ludzkie kości należące do załogantów tychże statków.
- No proszę, Scylla i Charybda. A już myślałem, że pójdzie mi tak łatwo! - pomyślał Louis - Co by tu... - Nie skończył, bo w tym momencie otrzymał jakiś silny cios w plecy i na kilka sekund stracił przytomność. Na szczęście w porę ją odzyskał, tak aby wznieść się przed zetknięciem z wodą. Gdyby jej dotknął, Charybda natychmiast przystąpiłaby do akcji i pożarłaby go.
- Żądlący strumień! - spróbował zaklęcia, a z jego palców wystrzeliło pięć strumieni pod wysokim ciśnieniem. Wiedział, że nie pokona nimi potwora, ale najpierw chciał go choć trochę osłabić i przy okazji zadać mu niewiarygodnego bólu. Trzy strumienie trafiły Scyllę, a pozostałe dwa trafiły w Charybdę i odbiły się z powrotem w stronę Louisa. Scylla zawyła z bólu, a Louis zrobił unik, unikając własnych strumieni. Potwory były bardzo silne. Z pleców wystrzelił strumień zielonego śluzu. Jak domyślał się Louis, był on żrący. Trafił w zachodnią wierzę pałacu, a ta rozpuściła się pod wpływem tej substancji, jakby była z cukru.
- Wodne Wstęgi - spróbował następnego zaklęcia. Z jego ręki wystrzeliła przeźroczysta wstęga. Louis podleciał do Scylli i i owinął w okół niej wstęgę, potem to samo zrobił z Charybdą. Oba potwory były ślepe, więc nie widziały go, ale miały bardzo wrażliwy słuch, więc musiał zachowywać się bardzo cicho. Potwory były praktycznie bezbronne. Nie mogły się poruszać, dzięki czemu Louis miał nad nimi gigantyczną przewagę, jednak czarodziej musiał się spieszyć, ponieważ zaklęcie działa tylko przez pół minuty. Był tylko jeden problem. Potwory mógł unicestwić tylko i wyłącznie ogień. Jednak Andy'ego nie było tam. Właśnie przyglądał się próbie Charlesa i Mirona. Ale i na ten problem Louis znalazł rozwiązanie. Na szczycie północnej wierzy płonęły dwie pochodnie. Były one usytuowane dokładnie po obu stronach okna, które prowadziło do sypialni Louisa. Oczywiście on nie mógł o tym wiedzieć. Chwycił jedną z nich i wrócił do potwora, akurat wtedy, gdy więzy się rozpadły. Przyłożył zdobycz do cielska Scylli, a ta zawyła z bólu. Zaczęła się wiercić, dzięki czemu ogień szybciej rozszedł się po jej ciele. Ogień płonął pomimo środowiska wodnego, ponieważ był zaczarowany. Kiedy Scylla stanęła całkowicie w płonieniach, Louis spokojnie podfrunął do Charybdy, ale ta zrobiła się dziwna. Oswoiła się. A Louis poczuł dziwną siłę. Charybda się z nim połączył, kiedy to się stało, spokojnie zniknęła pod wodą. Trudniejsza cześć zadania była już za nim.
Louis zastanawiał się nad tym, dlaczego pomimo tego, że jest czarodziejem, udało mu się połączyć z potworem. Jego rozmyślania szybko jednak uleciały niczym wiatr, gdyż z każdą chwilą osłabiał go niekontrolowany sztorm. Każde uderzenie fali o brzeg wyspy, na której znajdował się pałac, było jakby ktoś po raz kolejny kopnął go w brzuch. Jego twarz była zlana potem, a usta ułożone były w niewymawialny grymas bólu. Musiał szybko uspokoić wodę, jeżeli chciał żyć.
- Aqua silencium! - spróbował zaklęcia, ale nie zadziałało.
- To było najsilniejsze zaklęcie. Dlaczego nie zadziałało? Ach, no tak. Od razu mogłem tego użyć. Zaklęcie elementarne! - powiedział do siebie, po czym przystąpił do pracy.
- Wodo! O matko wszelkiego stworzenia, usłysz moje błaganie i zaniechaj swego gniewu. Twa natura jest inna. Nie jesteś niszczycielem. Ty jesteś stwórcą. Daj swoim dzieciom wieczny schron, obdarz ich swoją dobrocią. Ja, strażnik twej mocy, błagam cię o to! Aqua silencium! - Ciało Louisa zaczęło lśnić oślepiającym blaskiem. Woda ustąpiła. Udało się. Louis zaliczył próbę. Niestety jego ciało zaczęło lecieć ku plaży. Kiedy wylądowało, okazało się, że czarodziej jest nieprzytomny. Obok Louisa nagle, nie wiadomo skąd, pojawiła się mała szkatułka w kształcie rybki. Kiedy wieko się otworzyło, wyłonił się z niej nie kto inny jak Skeni.
- Niedobrze. Trzeba mu pomóc i to szybko. Nadszarpnął część swoich sił życiowych! Vitel renovi! - wypowiedział zaklęcie, po którym Louis niemal natychmiast się obudził. - Dobrze się czujesz?
- Jestem tym tylko trochę słaby. Poza tym jest OK.
- Za dwa góra trzy dni poczujesz się lepiej. To normalne po tak potężnym zaklęciu. Masz jeszcze jakieś potrzeby?
- Owszem! Tym ludziom bezprawnie odebrała życie Charybda. - powiedział, wskazując na leżące na plaży szkielety i szczątki statków - Pora zwrócić im to co zostało zabrane.
- Louisie, jesteś pewny? Dla wielu z nich od momentu śmierci w brzuchu potwora minęło nawet kilka epok. Ciężko będzie im dostosować się do panujących teraz standardów.
- Skeni, wśród tych szczątków mogą być moi rodzice! A co jeśli to jedyna okazja żeby ich ocalić?
- Zapewniam cię, że wśród tych kości nie ma waszych rodziców. Twoi rodzice mają się świetnie... a przynajmniej twoja matka.
- Co masz na myśli?
- Och, wybacz, niestety, ale sam musisz odkryć prawdę.
- Dobra, dobra, zaczynasz mówić jak nasi opiekunowie z Ziemi. Lepiej ożyw tych ludzi. Sam bym to zrobił, ale przecież chwilowo nie mam mocy.
- No już doborze. Coś taki niecierpliwy? Vitaleo! Skeni sprawił, że setki porozrzucanych kości zostały zamknięte w mini tornadach. Obaj obserwowali jak stopniowo fragmenty szkieletów same ustawiały się na swoich miejscach. Powoli odradzały się mięśnie i wszystkie organy wewnętrzne. Na koniec całego procesu ciała zostały na nowo obleczone w skórę. Wyrosły włosy i paznokcie. Ludzie byli gotowi, by powrócić do życia. Był tylko jeden problem. Ich ubrania nie otworzyły się. Około tysiąca nagich kobiet, dzieci i mężczyzn stanęło przed Louisem i Skenim. Część z nich stała na plaży, inni zaś częściowo zanurzeni w wodzie, by ukryć swoją nagość. Louis na bardzo się tym przejął. Po prostu wstał i podszedł do człowieka stojącego na wprost niego. Była to dziewczyna. Mniej więcej w jego wieku. Miała kruczoczarne włosy, długie do połowy pleców. Jej oliwkowa cera i błękitne oczy idealnie z nimi współgrała.
- Gdzie ja jestem? - zapytała cichym, ale dźwięcznym głosikiem. Louis stanął wpół drogi do niej zaskoczony jej jakże błahym pytaniem. Spodziewał się zupełnie innej reakcji. Generalnie spodziewał się, że po ożywieniu tych ludzi na plaży zapanuje chaos. Tymczasem ludzie stali i obserwowali jego poczynania. Po krótkiej chwili wreszcie się odezwał.
- Ludzie! W tej chwili znajdujecie się na planecie Donna. Niestety, nie jest ona dla was dość bezpiecznym miejscem, abyście mogli tu zostać. Mój przyjaciel, Skeni, za pomocą czarów przetransportuje was do waszych nowych domów. Kiedy sytuacja na tej planecie wróci do normy, będziecie mogli tu wrócić. Tym czasem... Do zobaczenia! - Kiedy skończył mówić do stojących na przeciw niego ludzi, otoczyła błękitna chmura. Kiedy zniknęła ludzi już nie było.
- Chyba czas wracać do reszty. - skwitował, po czym na telepatyczne prośbę skierowaną do Skeniego zaczął się unosić ku oknu, z którego dziesięć minut temu wyleciał jeszcze o własnych siłach.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Rozdział 21 i 22


Witam was moi droszy czytelnicy po dłuższej przerwie . Mam nadzieję, że już teraz nie będę musiał ich robić, a przynajmniej nie takie długie. Jeśli ktos był uważny to z pewnościa wychwycił fakt, że opowiadanie to publikowałem także w serwisie winxblogger.com. T właśnie ludzie z tej strony zachęcili mnie do pisania, za co z całego serducha im dziękuję. Bez nich nie narodził by się ten blog, i nie odkrył bym w sobie tej pasji.
Dzięki, że ze mną jesteście.
ADAM
Rozdział 21
Rozwiązanie zagadki


Treść zagadki od Selinoego była jasna. Miałem znaleźć miejsce, gdzie plaża była złota a różowe ryby pływają pod powierzchnią wód.- No dobra. Przeanalizowałem fakty. W Magicznym Wymiarze jest ponad sto złotych plaż, a na każdą planetę przypada przynajmniej jeden gatunek różowych ryb. - Powiedział Louis.- Pocieszające. Chyba trzeba poprosić o radę. Selino, potrzebujemy cię. - Powiedziałem i po kilku sekundach pokazał się.- Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytał w moich myślach.- Proszę, pomóż mi rozwiązać twoją zagadkę. Gdzie mam szukać tego miejsca?- Szukaj złotej plaży na planecie, która została zatracona przez siły ciemności?- Ach, Donna!- To się nie klei. Przecież Donna jest teraz zalana w stu procentach. Nie znajdziesz tam suchego skrawka ziemi, a co dopiero plaży - Powiedział Cornelio.- Zaraz, pałac królewski... On jest na wyspie. Z tego co pamiętam to wokół pałacu rozciągała się plaża, a jej piasek był złoty - Powiedział z nieukrywanym entuzjazmem Lex.- Doskonale! - Powiedział Selino - rozwiązaliście zagadkę. Syrena - wojowniczka mieszka pod pałacem.- Hmm. Lecimy na Donnę! - Powiedział Charles


Rozdział 22
Wyprawa

Pół Godziny później siedzieliśmy na pokładzie międzyplanetarnego statku pilotowanego przez profesora Foxa.- Czy my też możemy zdobyć Trytonix? - Zapytał Miron.- Powiem tak, Trytonix jest wam niezbędny dla powodzenia tej misji.- odpowiedział Cornelio.- Powiesz mi jeszcze coś?- O co chodzi?- Skąd masz Trytonix? To moc tylko dla czarodziejów, a ty jesteś czarnoksiężnikiem.- Fakt. Chyba jestem wam winny wyjaśnienia. Pierwsze dwa lata mojej przygody z magią spędziłem w Porcie. W ciągu nich zbyłem podstawową transformację i wszystkie rozszerzenia. Jest ich pięć, ale wszystko w swoim czasie. Na trzecim roku postanowiłem przenieść się do szkoły Profesora Skalara. Pod jego skrzydłami dorastałem poznawałem tajniki czarnej magii, ale nigdy nie używałem jej przeciwko dobru, przez co była mało efektywna. Docelowo miałem być czarodziejem, ale na razie jestem hybrydą. Pół czarodziejem, a pół czarnoksiężnikiem.- Wzruszająca historia.Przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, rozmyślając nad słowami Cornelia, ale w końcu profesor Fox przerwał ciszę.- Przygotujcie się do skoku. Nie mam jak wylądować. - Powiedział.- Musimy aktywować nasze moce.- Naturo Przybądź!- Ogniu przemień mnie!- Wodo płyń!- Skało Otocz mnie!- Wietrze wiej!Kilka sekund później mieliśmy swoje stroje czarodziejów. Jedynym, który nie transformował był Lex.- Lex, nie idziesz z nami? - Zapytałem.- Nie, ja już zdobyłem Trytonix rok wcześniej.- Jak chcesz. - powiedziałem.Minutę później wyskoczyliśmy ze statku w przestrzeń powietrzną Donny. Kiedy już wszyscy byliśmy razem polecieliśmy we wskazanym przez Cornelia kierunku.- Zamek jest na zachód stąd. - powiedział.- Jak daleko? - Zapytał Charles.- Kilka kilometrów. Nie potrafię dokładnie określić...- Hej, dlaczego nie użyć nawigacji GPS?- To nie zadziała. Donna podobnie jak Ziemia to zapomniany świat. Nie przetrwały żadne mapy do dziś. Musimy kierować się intuicją.- Ja nie zamierzam błądzić nad bezkresnym oceanem. Zanurkuję i zapytam jakąś syrenę, albo trytona o drogę. - powiedział Louis.- Louis ma rację. powinniśmy zanurkować. - dodałem.- Nawet jeśli zanurkujemy, to nie mamy pewności, że ktoś tam do tej pory przetrwał.- Musimy zaryzykować. Donna to ogromna planeta. Poszukiwania mogą zająć tydzień.- Dobra. Złapcie się za ręce i powtórzcie za mną: Konwergencja strażników żywiołów - Skrzelowy Oddech.- Konwergencja Strażników żywiołów - Skrzelowy Oddech.Wokół nas pojawiła się cieniutka różnobarwna błonka, która pozwoli nam oddychać pod wodą.- Nurkujemy! - Krzyknął Charles i runął do wody. Reszta z nas poszła w jego ślady.