sobota, 16 stycznia 2016

Strażnicy Natury - Rozdział 1

Rozdział 1
Świat jakiego nie znasz

Cześć!
Jestem Andy. Mam szesnaście lat . Pochodzę z małego miasta Portland. Mieszkam tam z czwórką rodzeństwa(Charles'em, Mike'm, Louis'em, Miron'em) i przybranymi rodzicami. Tylko tyle zdradzili nam nasi opiekunowie. Chcielibyśmy wiedzieć trochę więcej, ale rodzice mówią, że sami musimy odkryć prawdę, mówią, że jesteśmy wyjątkowymi braćmi, ale my jak na razie jesteśmy zwykłą paczką braci zaadoptowanymi przez policjanta i pielęgniarkę, która dorywczo prowadzi sklep z perłową biżuterią. Tyle jeżeli chodzi o rodziców.
Ja i moi bracia jesteśmy jednakowi, pomimo różnicy wieku. Wysocy, szczupli blondyni, z ciemniejszymi refleksami gdzie nie gdzie. Zazwyczaj nie są ułożone w jakieś wyszukane fryzury, ponieważ ciężko jest nam je doprowadzić je do porządku, zważywszy na to, że sięgają nam do ramion. Na szyjach mamy znamiona w różnych kształtach.  Nosimy popielate luźne koszulki i czarne dżinsy. Kiedy wychodzimy zakładamy białe buty sportowe.  Różnimy się tylko charakterami. Każdy nasz dzień zaczyna się dokładnie tak samo - Od miski płatków owsianych z owocami.

Tego dnia w miejskim parku miał się odbyć doroczny festyn. Jest on organizowany z okazji kolejnych rocznic założenia miasta. Postanowiliśmy się na niego wybrać. Byliśmy nastawieni na duże tłumy, drogie bilety i ogrom dobrej muzyki, jednak to, co zastaliśmy przeszło nasze Najśmielsze oczekiwania. W parku panowała absolutna cisza, nikogo nie było, nawet scena nie była rozłożona.
- Może festyn został przeniesiony w inne miejsce, lub termin uległ zmianie? Stwierdził Charles
- Nie Charles festynu nie ma i najprawdopodobniej nie będzie.- odpowiedziałem.
Postanowiliśmy rozejrzeć się jeszcze trochę po parku i wrócić do domu, jednak nim zdążyliśmy cokolwiek innego zrobić usłyszeliśmy tak silny huk, że fala dźwiękowa zdołała przesunąć nas o kilka centymetrów. Natychmiast udaliśmy się na miejsce, skąd dochodziły te dziwne odgłosy, a odnalezienie go było łatwe ponieważ znad niego unosił się kłąb czarnego dymu który po kilku sekundach ułożył się w napis ,,Potrzebuję pomocy" .
Na miejscu ujrzeliśmy chłopaka mniej więcej w naszym wieku walczącego z dziwnymi stworkami Ubrany był w błękitny jednoczęściowy strój, na głowie miał złoty diadem, jego czarne włosy układały się w dość wymyślną fryzurę, i myślę, że żaden z tutejszych fryzjerów nie dał by rady jej powtórzyć  a z pleców wyrastały mu przeźroczyste skrzydła. Rzucał zaklęcia, których efektem były różnokolorowe kule ognia i światła, ale te stworki były najwyraźniej odporne na magię.
- Chłopaki musimy coś zrobić!- zaopiniował Mike.
- Zgoda, ale co?- zapytałem.
- Chwyćcie za gałęzie I kamienie, może te stworki nie są odporne na ciosy fizyczne.
Zrobiliśmy jak kazał. Kiedy nieznajomy chłopak rzucał zaklęcia my chwyciliśmy za kamienie I gałęzie. I w tym momencie nas zauważył.
- Świetlna Tarcza!- krzyknął I w około niego pojawiła świetlista złota kopuła osłaniająca go od potworków.
- Szybko! Pod kopułę. Tam wam nic nie grozi. -rozkazał czarodziej
- Jesteśmy tu aby ci pomóc, nie dlatego że coś nam grozi. Chyba wiemy jak pokonać te stworki. Ty musisz tam siedzieć. Po twoich ciosach ich liczba wzrasta niczym kiepska promocja dwa w cenie jednego w supermarkecie.
- Nie będę siedział bezczynnie, podczas gdy wy narażacie za mnie życie.
- Ale to jedyne wyjście. Tylko cios fizyczny może je zlikwidować. Magia tu nam nie pomoże.
- Wobec tego ja też obędę się bez magii. - Powiedział to po czym zrzucił strój czarodzieja I oczom naszym ukazał się zwykły ziemski chłopak ubrany w białą bluzkę , dżinsy i sportowe buty. Chwycił on gałąź i użył jako maczugi na trzech stworkach.
Stworki zniknęły i nic więcej się nie wydarzyło. W ten sposób rozprawiliśmy się z nimi w niecały kwadrans.
Kiedy już było po wszystkim usiedliśmy w cieniu drzew i odpoczywaliśmy po ciężkiej walce. Dziwnym zrządzeniem losu po bitwie nie było żadnych śladów. Nawet jednej dziurki.
- Co to za stwory? - Zapytałem poznanego chłopaka.
- To leśne gnomy. Zwykle są bardzo spokojne, ale te ewidentnie ktoś na mnie nasłał. Przepraszam, że was w to wciągnąłem.
- Żartujesz?! Gdyby nie nasza szybka interwencja zginąłbyś. Lepiej zostań tu i odpocznij.
- Naraziłem was na niebezpieczeństwo. Mogły coś wam zrobić.
- Najważniejsze jest to, że wyszedłeś z tego cało.
- A tak w ogóle to mam na imię Lex, Pochodzę z odległej planety Drago. i... - Nie skończył, ponieważ stracił przytomność.
- Musimy zabrać go do domu. Mama będzie wiedziała jak mu pomóc. Niech najpierw wezmą go Mike i Charles, potem cię zmienię Mike. Charles zastąpi mnie a Mike'a zastąpi Louis.
Kiedy doszliśmy do domu położyliśmy Lexa na sofie w salonie. Mama Natychmiast położyła mu na głowie zimny kompres i zaczęła cucić jakimiś olejkami o silny migdałowym zapachu.
- Idziemy się napić i coś zjeść. Zawołaj nas jak tylko się ocknie. Powiedziałem do mamy po czym wyszliśmy z salonu, ale ja zamiast iść do kuchni poszedłem do siebie do pokoju i usiadłem na łóżku rozmyślając jakie miał szczęście Lex, że byliśmy w pobliżu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz