poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział 23 i 24



Rozdział 23
Oceany Donny

Ocean, w którym nurkowaliśmy był pełen życia. Dookoła pływało mnóstwo ryb, na skałach widzieliśmy przepiękne rafy koralowe. Kilka metrów dalej na łączce wodorostów były trzy syreny. Wyplatały z nich wianki i wsadzały je sobie na głowy. Jedna z nich nas zauważyła i początkowo się przestraszyła, ale później uspokoiła się i podpłynęła do nas. Miała rude włosy, upięte w ciasny kok, jasną cerę bez żadnych znamion i długi, turkusowy ogon zamiast nóg.
- Witajcie, jestem Anja. W czym mogę wam pomóc?
- Witaj, Anjo - przemówił Cornelio - poszukujemy królewskiego pałacu.
- Och, to nie daleko. Zaprowadzę was.
- Dziękujemy.
- Selino, proszę przybądź. - Powiedziałem.
- Co się stało? - zapytał.
- Czy możesz mi trochę opowiedzieć o mocy Trytonix?
- Myślę, że jeszcze nie nadszedł na to czas, ale jak tylko zdobędziesz to rozszerzenie nauczę cię wszystkiego co o nim wiem.
- W porządku, ale skoro wszyscy zdobędziemy Trytonix, to czemu inni nie mają swoich przewodników?
- Ponieważ my pojawiamy się dopiero, gdy otrzymasz moce oceanów i mórz, które są zawarte w Trytonix'ie. Do nas należ nauczenie was wszystkiego, co wiemy o tej mocy. Pilnujemy was i sprawdzamy wasze postępy w rozwijaniu nowych mocy oraz jako przyjaciele pomagamy, kiedy wam jest źle.
- Już rozumiem. Dziękuję ci, przewodniku. - Powiedziałem, po czym przytuliłem go
- Nie ma za co! - powiedział po czym zniknął w swojej szkatułce
Popłynąłem za resztą, a dogonienie ichnie było trudne. Na czele naszej grupy oczywiście płynęła Anja. Raz po raz zwinnie przepływała między formacjami skalnymi.
Lecz kiedy dopłynęliśmy do kamiennego łuku, który jakieś sto metrów dalej łączył się z wysepką, na której najprawdopodobniej znajdował się Pałac Królewski Donny - Nasz Dom.
- Dalej nie wolno nam płynąć. Na tej wyspie znajduje się wasz cel.
- Anjo, dziękujemy ci w imieniu rodziny królewskiej. - Powiedziałem, po czym cała nasza piątka pokłoniła się jej. Corlelio oczywiście wisiał w wodzie obok, przyglądając się całej sytuacji.
- Rodzina Królewska? Co? - zapytała lekko zaskoczona i zmieszana.
- Tak, nasza piątka... Jesteśmy zaginionymi dziećmi Pary Królewskiej Donny. Przez te 16 lat wychowywaliśmy się na Ziemi nieświadomi tego, kim jesteśmy. Ale teraz, kiedy już wróciliśmy do domu, odnajdziemy naszych rodziców i przywrócimy naszej planecie dawny porządek. Obiecujemy!
Kiedy pożegnaliśmy syrenę, wyszliśmy na ląd okazało się, że nasze ubrania są suche. W grupie pomaszerowaliśmy w stronę pałacu.
- Czego szukamy? - Zapytałem.
- Nie wiem, ale lepiej mieć oczy szeroko otwarte.
- Przestań! Ta planeta jest wymarła, a to jest jej jedyne suche miejsce. - Powiedział Cornelio.
- To samo mówiłeś o oceanie. Jakoś nie jest wymarły.
- Dobra. Koniec tych sprzeczek. Od Selino dowiedziałem się, że syrena - wojowniczka strzeże czegoś co nazywa się Perłą Trytonix.

Rozdział 24
Moc Trytonix

Po kilku minutach spędzonych w naszym domu na odtwarzaniu naszych wspomnień z tego miejsca, zaczęliśmy szukać.
- Jak ta perła w ogóle wygląda? - zapytał Charles.
- Nie wiem, ale znam kogoś, kto może nam pomóc... Selino. - Powiedziałem, a on zjawił się błyskawicznie.
- Co się stało? - Zapytał.
- Możesz nam powiedzieć, jak ta perła wygląda?
- Och... Perła nie istnieje w świecie rzeczywistym. Każdy z was otrzyma własną perłę. Dla każdego z was wygląda inaczej. Żeby znaleźć perłę, musicie najpierw znaleźć siebie. - powiedział, po czym zniknął.
- Spójrzcie, ktoś nadlatuje! - Powiedział Louis.
Gdy spojrzeliśmy w odpowiednią stronę, zobaczyliśmy mknącą ku nam syrenę. Ale to coś mi się nie zgadzało.
- Od kiedy syreny mogą żyć na lądzie i w dodatku latać? - zapytałem.
- Od zawsze, ale bardzo rzadko wykorzystują tę możliwość. Wolą środowisko wodne.
- Słuchajcie. To musi być Syrena - wojowniczka. Spójrzcie na to co trzyma w prawej dłoni.
- Miron ma rację. To włócznia.
- Witajcie! Mam na imię Lily. Strzegę Mocy Trytonix, po którą przybyliście.
- Mamy się zmierzyć z tobą w pojedynku? - Zapytałem.
- Nie sądzę, aby to było konieczne. Poza tym jestem dla was za szybka. Teraz zasady się zmieniły. Musicie przejść trzy próby.
- Nie mamy czasu na próby.
- Pierwsza próba to próba mądrości. - Powiedziała puszczając moją uwagę mimo uszu. - Musicie odpowiedzieć na zagadkę.
- O, nie!!! Tylko nie to.
- Oto ona. Nie jest to kamień, ani nie szkło. Drogocenne łzy drzew może wyrzuca na brzeg!
- To łatwe.., Chodzi o bursztyn.
- Jak wam się udało to odgadnąć? W Magicznym Wymiarze na żadnej planecie one nie występują!
- Na Ziemi jest ich pełno. Bursztynnicy zbierające i robią z nich cudne rzeczy. Naszyjniki, bransoletki, a z trochę większych kawałków robią figurki.
- No dobrze. Drąga próba. Próba siły. Aktywujcie swoje moce! - Po kilku sekundach byliśmy gotowi do próby.
- Co mam zrobić?
- Pokażcie mi na co was stać. Louis, ty weźmiesz udział w tej próbie. Zadanie dla ciebie jest łatwe. Wywołam sztorm, a ty musisz uspokoić wodę swoją mocą. Gotowy? - zapytała.
- Chyba tak. - Odpowiedział.
- To zaczynamy. Huczące Fale! - wypowiedziała, a zaraz potem poczuliśmy wstrząsy, świadczące o tym, że zaklęcie poskutkowało.
- Lily, To zaklęcie jest zbyt silne. Jego moce nie mają jeszcze odpowiedniego poziomu. - Poskarżył się Cornelio
- Jest silniejszy niż myślisz.- odpowiedziała beznamiętnie.
- On się zabije - Wykrzyczałem.
- To jest próba mocy. Albo sobie poradzi, albo zginie. Takie są zasady.
Wy idźcie dalej. Jakoś sobie poradzę. - powiedział, po czym wyleciał przez wybite okno.
- Nieee! - W krzyku pobiegłem za nim do okna, ale było już za późno. Próba rozpoczęła się.
Stałem tak przez dłuższą chwilę, kiedy nagle ktoś złapał mnie za ramię. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Lily.
- Jestem pewna, że sobie poradzi. w końcu on jest czarodziejem wody. - Powiedziała, po czym obdarowała mnie ciepłym uśmiechem.
- Chodźmy do trzeciej próby. - Powiedziała i pokazała nam drzwi, przez które mieliśmy przejść.
Sala, do której weszliśmy, była bardzo mało wystrojona. Po środku stał mizerny dębowy stół i dosunięte do niego dwa krzesła. Na stole stały dwa puchary z jakąś cieczą.
- Tym razem potrzebuję dwóch ochotników. Za duży wybór mi nie został. Charles i Miron. Pora na próbę odwagi. Na stoliku widzicie dwa puchary. Po jednym dla każdego z was. W jednym z nich jest trucizna, a w drugim esencja Trytonix'u. Do was należy wybór, ale od decyzji nie będzie odwrotu.
- Och, nie. Najpierw Louis, teraz jeden z nich! Dłużej tego nie zniosę! - Powiedziałem na głos.
- Jest Jakiś inny sposób? - zapytał Cornelio.
- Nie ma.
- Mówi się trudno. Co ma być to będzie. Dajcie mi ten kielich - Powiedział, wskazując na kielich po prawej stronie.
- To ja biorę ten drugi - odpowiedział Louis.
Obaj wypili płyn i skrzywili się.
- Woda morska? Fuj! - Powiedzieli z zaskoczeniem.
- Tak. W żadnym z kielichów nie było trucizny. Gdybym wam powiedziała, to nie była już próba odwagi. Chodźmy, zobaczyć jak radzi sobie Louis. - Powiedziała.
- Hej! Nie czuję wstrząsów. Czyżby mu się udało? - zapytałem, jednak nie uzyskałem żadnej odpowiedzi.
Kiedy wyszliśmy z komnaty, zobaczyliśmy jak Louis wraca przez to samo okno, którym wyleciał.
- No, no. Jestem pod wrażeniem. Udowodniliście swoją odwagę, mądrość i siłę. Zasłużyliście na Trytonix.
- Tak jest. - Wykrzyknęliśmy wszyscy razem.
- Oto Perły Trytonix.
Na naszych szyjach pojawiły się naszyjniki z nawleczoną malutką kulką różnej barwie dla każdego z nas. Ja dostałem pomarańczową.
- Dostaniecie także własne szkatułki. Mieszkają w nich wasi przewodnicy. Pomogą wam rozwinąć moce wód. Powodzenia. Wkrótce znów się spotkamy. Żegnajcie.
- Do widzenia i dziękujemy za wszystko. Dałaś nam cenną lekcję... - powiedzieliśmy, po czym Lily zniknęła, a my ruszyliśmy ku wyjściu z pałacu.
- Nie mogę w to uwierzyć. Już w drugim dniu szkoły uzyskaliśmy pierwsze rozszerzenie mocy. To takie niesamowite.
Jakąś godzinę później statek szkolny przyleciał po nas. Co prawda mogliśmy się teleportować, ale ni mieliśmy już sił. Miałem już dość wrażeń jak na jeden dzień.
Jutro czekało nas trudniejsze zadanie - Uratować przyjaciół.

***

Kiedy Louis wyleciał przez pałacowe okno, nie czuł strachu, nie czuł lęku, przed tym co go czeka. Dobrze wiedział, że może zginąć, a jednak podjął się zadania wyznaczonego przez Lily, Syrenę - wojowniczkę. Kiedy wylatywał przez owe okno, spodziewał się, że będzie musiał uspokoić sztorm stulecia, jaki wywołała przed chwilą syrena swoim zaklęciem, jednak to co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Na zewnątrz oprócz sztormu czekał na niego wielki potwór. Zaraz, a może raczej dwa potwory? Tak, z całą pewnością były to dwa potwory, jednak w działaniu się uzupełniały, więc wychodziło, na to że ciałem są to dwa oddzielne potwory, jednak w działaniu to był tylko jeden potwór. Na brzegu wyspy zaczęły się zbierać szczątki zatopionych przez niego statków oraz kości, ludzkie kości należące do załogantów tychże statków.
- No proszę, Scylla i Charybda. A już myślałem, że pójdzie mi tak łatwo! - pomyślał Louis - Co by tu... - Nie skończył, bo w tym momencie otrzymał jakiś silny cios w plecy i na kilka sekund stracił przytomność. Na szczęście w porę ją odzyskał, tak aby wznieść się przed zetknięciem z wodą. Gdyby jej dotknął, Charybda natychmiast przystąpiłaby do akcji i pożarłaby go.
- Żądlący strumień! - spróbował zaklęcia, a z jego palców wystrzeliło pięć strumieni pod wysokim ciśnieniem. Wiedział, że nie pokona nimi potwora, ale najpierw chciał go choć trochę osłabić i przy okazji zadać mu niewiarygodnego bólu. Trzy strumienie trafiły Scyllę, a pozostałe dwa trafiły w Charybdę i odbiły się z powrotem w stronę Louisa. Scylla zawyła z bólu, a Louis zrobił unik, unikając własnych strumieni. Potwory były bardzo silne. Z pleców wystrzelił strumień zielonego śluzu. Jak domyślał się Louis, był on żrący. Trafił w zachodnią wierzę pałacu, a ta rozpuściła się pod wpływem tej substancji, jakby była z cukru.
- Wodne Wstęgi - spróbował następnego zaklęcia. Z jego ręki wystrzeliła przeźroczysta wstęga. Louis podleciał do Scylli i i owinął w okół niej wstęgę, potem to samo zrobił z Charybdą. Oba potwory były ślepe, więc nie widziały go, ale miały bardzo wrażliwy słuch, więc musiał zachowywać się bardzo cicho. Potwory były praktycznie bezbronne. Nie mogły się poruszać, dzięki czemu Louis miał nad nimi gigantyczną przewagę, jednak czarodziej musiał się spieszyć, ponieważ zaklęcie działa tylko przez pół minuty. Był tylko jeden problem. Potwory mógł unicestwić tylko i wyłącznie ogień. Jednak Andy'ego nie było tam. Właśnie przyglądał się próbie Charlesa i Mirona. Ale i na ten problem Louis znalazł rozwiązanie. Na szczycie północnej wierzy płonęły dwie pochodnie. Były one usytuowane dokładnie po obu stronach okna, które prowadziło do sypialni Louisa. Oczywiście on nie mógł o tym wiedzieć. Chwycił jedną z nich i wrócił do potwora, akurat wtedy, gdy więzy się rozpadły. Przyłożył zdobycz do cielska Scylli, a ta zawyła z bólu. Zaczęła się wiercić, dzięki czemu ogień szybciej rozszedł się po jej ciele. Ogień płonął pomimo środowiska wodnego, ponieważ był zaczarowany. Kiedy Scylla stanęła całkowicie w płonieniach, Louis spokojnie podfrunął do Charybdy, ale ta zrobiła się dziwna. Oswoiła się. A Louis poczuł dziwną siłę. Charybda się z nim połączył, kiedy to się stało, spokojnie zniknęła pod wodą. Trudniejsza cześć zadania była już za nim.
Louis zastanawiał się nad tym, dlaczego pomimo tego, że jest czarodziejem, udało mu się połączyć z potworem. Jego rozmyślania szybko jednak uleciały niczym wiatr, gdyż z każdą chwilą osłabiał go niekontrolowany sztorm. Każde uderzenie fali o brzeg wyspy, na której znajdował się pałac, było jakby ktoś po raz kolejny kopnął go w brzuch. Jego twarz była zlana potem, a usta ułożone były w niewymawialny grymas bólu. Musiał szybko uspokoić wodę, jeżeli chciał żyć.
- Aqua silencium! - spróbował zaklęcia, ale nie zadziałało.
- To było najsilniejsze zaklęcie. Dlaczego nie zadziałało? Ach, no tak. Od razu mogłem tego użyć. Zaklęcie elementarne! - powiedział do siebie, po czym przystąpił do pracy.
- Wodo! O matko wszelkiego stworzenia, usłysz moje błaganie i zaniechaj swego gniewu. Twa natura jest inna. Nie jesteś niszczycielem. Ty jesteś stwórcą. Daj swoim dzieciom wieczny schron, obdarz ich swoją dobrocią. Ja, strażnik twej mocy, błagam cię o to! Aqua silencium! - Ciało Louisa zaczęło lśnić oślepiającym blaskiem. Woda ustąpiła. Udało się. Louis zaliczył próbę. Niestety jego ciało zaczęło lecieć ku plaży. Kiedy wylądowało, okazało się, że czarodziej jest nieprzytomny. Obok Louisa nagle, nie wiadomo skąd, pojawiła się mała szkatułka w kształcie rybki. Kiedy wieko się otworzyło, wyłonił się z niej nie kto inny jak Skeni.
- Niedobrze. Trzeba mu pomóc i to szybko. Nadszarpnął część swoich sił życiowych! Vitel renovi! - wypowiedział zaklęcie, po którym Louis niemal natychmiast się obudził. - Dobrze się czujesz?
- Jestem tym tylko trochę słaby. Poza tym jest OK.
- Za dwa góra trzy dni poczujesz się lepiej. To normalne po tak potężnym zaklęciu. Masz jeszcze jakieś potrzeby?
- Owszem! Tym ludziom bezprawnie odebrała życie Charybda. - powiedział, wskazując na leżące na plaży szkielety i szczątki statków - Pora zwrócić im to co zostało zabrane.
- Louisie, jesteś pewny? Dla wielu z nich od momentu śmierci w brzuchu potwora minęło nawet kilka epok. Ciężko będzie im dostosować się do panujących teraz standardów.
- Skeni, wśród tych szczątków mogą być moi rodzice! A co jeśli to jedyna okazja żeby ich ocalić?
- Zapewniam cię, że wśród tych kości nie ma waszych rodziców. Twoi rodzice mają się świetnie... a przynajmniej twoja matka.
- Co masz na myśli?
- Och, wybacz, niestety, ale sam musisz odkryć prawdę.
- Dobra, dobra, zaczynasz mówić jak nasi opiekunowie z Ziemi. Lepiej ożyw tych ludzi. Sam bym to zrobił, ale przecież chwilowo nie mam mocy.
- No już doborze. Coś taki niecierpliwy? Vitaleo! Skeni sprawił, że setki porozrzucanych kości zostały zamknięte w mini tornadach. Obaj obserwowali jak stopniowo fragmenty szkieletów same ustawiały się na swoich miejscach. Powoli odradzały się mięśnie i wszystkie organy wewnętrzne. Na koniec całego procesu ciała zostały na nowo obleczone w skórę. Wyrosły włosy i paznokcie. Ludzie byli gotowi, by powrócić do życia. Był tylko jeden problem. Ich ubrania nie otworzyły się. Około tysiąca nagich kobiet, dzieci i mężczyzn stanęło przed Louisem i Skenim. Część z nich stała na plaży, inni zaś częściowo zanurzeni w wodzie, by ukryć swoją nagość. Louis na bardzo się tym przejął. Po prostu wstał i podszedł do człowieka stojącego na wprost niego. Była to dziewczyna. Mniej więcej w jego wieku. Miała kruczoczarne włosy, długie do połowy pleców. Jej oliwkowa cera i błękitne oczy idealnie z nimi współgrała.
- Gdzie ja jestem? - zapytała cichym, ale dźwięcznym głosikiem. Louis stanął wpół drogi do niej zaskoczony jej jakże błahym pytaniem. Spodziewał się zupełnie innej reakcji. Generalnie spodziewał się, że po ożywieniu tych ludzi na plaży zapanuje chaos. Tymczasem ludzie stali i obserwowali jego poczynania. Po krótkiej chwili wreszcie się odezwał.
- Ludzie! W tej chwili znajdujecie się na planecie Donna. Niestety, nie jest ona dla was dość bezpiecznym miejscem, abyście mogli tu zostać. Mój przyjaciel, Skeni, za pomocą czarów przetransportuje was do waszych nowych domów. Kiedy sytuacja na tej planecie wróci do normy, będziecie mogli tu wrócić. Tym czasem... Do zobaczenia! - Kiedy skończył mówić do stojących na przeciw niego ludzi, otoczyła błękitna chmura. Kiedy zniknęła ludzi już nie było.
- Chyba czas wracać do reszty. - skwitował, po czym na telepatyczne prośbę skierowaną do Skeniego zaczął się unosić ku oknu, z którego dziesięć minut temu wyleciał jeszcze o własnych siłach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz